W hotelu Agadir Beach Club mieliśmy spędzić tylko jedną noc - przed częścią objazdową. Okaże się jednak, że po objeździe też spędzimy tu noc i przedpołudnie. To dość przyjemny obiekt, z miłą restauracją, w której korzystaliśmy dwukrotnie ze śniadania i raz z kolacji. Ładny basen i blisko do plaży - niestety było zbyt mało czasu, żeby z tego skorzystać. Jedyny minus, to internet - bardzo słaby i często zrywał połączenie. Obawialiśmy się, że to może taki standard w Maroku, ale na szczęście nie - tak było tylko w tym hotelu, a w kolejnych internet był doskonały - i pod względem szybkości, i zasięgu. Około 10:00 pojawił się nasz pilot na objazd - pan Sebastian - z gotową listą, według której mieliśmy zajmować miejsca w autokarze. I tu spotkała nas pierwsza i na szczęcie jedyna nieprzyjemność ze strony biura Rainbow. Miejsca w autokarze powinny być przydzielane w kolejności zapisywania się na wycieczkę. My pierwotną rezerwację robiliśmy we wrześniu 2023 r., ale z winy biura podróży została ona w marcu anulowana i zamieniona na inną - i to ta data została przyjęta jako data naszego zapisu (pomimo, że mieliśmy i w mailach, i w umowie zagwarantowane, że honorowana będzie pierwotna data). Otrzymaliśmy miejsce prawie na końcu autokaru, zamiast w pierwszych rzędach. Pan Sebastian tylko rozłożył ręce i jedyne co nam pozostało, to zareklamowanie tego, po powrocie do Polski 🙁 (Rainbow uznał naszą reklamację, ale zaproponował śmieszną kwotę rekompensaty - kiedyś mieli wyższe standardy).
Wyjeżdżamy z Agadiru w kierunku północnym, najszerszą ulicą części turystycznej Agadiru - Al. Mohammeda V. W tym kraju najważniejsze ulice i obiekty publiczne (np. uniwersytety) noszą imię jednego z trzech królów - obecnie panującego Mohammeda VI, jego ojca Hassana II lub dziadka - Mohammeda V. Po prawej stronie równolegle biegnie aleja Hassana II, która wyznacza granicę części turystycznej. A po lewej stronie dwie kolejna ulice: Bulwar 20 Sierpnia, a najbliżej oceanu Bulwar Oued Souss, przy której znajduje się większość nadmorskich hoteli (na południu przechodzi w Chemin de Diunes - Ścieżkę Wydm). Przed nami widać wzniesienie zwane Kazbą, z wielkim napisem w języku arabskim (podświetlanym po zmroku), który jest hasłem przewodnim Maroka: Allah, Ojczyzna, Król. A po lewej stronie mijamy marinę - to najładniejsza część zabudowy Agadiru, przy samym oceanie. Nie jest to tylko przystań dla jachtów - w 2010 roku zakończono budowę całego kompleksu z hotelikami, apartamentami, restauracjami, barami i sklepami znanych w Europie marek. Do mariny przylega port rybacki (również przebudowany w 2010 roku) - największy port sardynkowy tego kraju, a według niektórych - całej Afryki. Za portem jest część handlowo-magazynowa, do której czasem przypływają wielkie statki wycieczkowe - po zejściu z nich stąd można też się wybrać dalej do Marrakeszu (270km) lub Essaouiry (170km)) - miasta, do którego jedziemy. (Zatoka w Essaouirze nie pozwala na dobijanie statków o dużym zanurzeniu.) Kawałeczek dalej widzimy zbiorniki na ropę i gaz - po pandemii zakończono tu budowę hubu paliwowo-gazowego. Zostawiamy za sobą Agadir i jedziemy na północ, wzdłuż oceanu. (Więcej o Agadirze, jego historii i miejscach wartych zobaczenia napiszę w rozdziale dotyczącym części pobytowej.)
Zatrzymujemy się na krótkim postoju na zdjęcia z wybrzeżem Atlantyku w tle, a chwilę potem ponownie - w wiosce Tamri, gdzie zaczyna się strefa wiosek bananowych. Uprawiane tu banany są małe, cienkie i słodkie (są też inne: małe i grube, ale przeznacza się je na paszę lub do pieczenia). Według pilota, jeśli sprzedawane są spod zadaszenia, nie powinny się psuć, a więc i zaszkodzić. Myć nie trzeba, bo banan jest owocem, który ma naturalne „opakowanie”, którego przecież nie jemy. Zachęceni zaopatrujemy się w dużą kiść - około 20 sztuk (nieco ponad kilogram) - za 17 dirhamów. Cena wydała się nam dobra (podobna do cen w Polsce), ale jeszcze nie wiedzieliśmy, że w Maroku koniecznie trzeba się targować - byłoby pewnie taniej. Owoce, choć wyglądają niepozornie, wręcz licho, to rzeczywiście okazały się bardzo smaczne i bez problemu wytrzymały w autokarze kilka dni, zapewniając przekąski w czasie podróży. A przy okazji rozmieniliśmy banknoty dirhamowe - podobno wszędzie tu przydadzą się drobne. Za Tamri odbijamy od oceanu na wschód, w głąb lądu, aby przedrzeć się przez przedgórze Atlasu Wysokiego (pasma z najwyższymi szczytami Maroka). Ze względu na strome podjazdy, podróż do Essaouiry zajmuje nam prawie 4 godziny. Wbrew temu przed czym ostrzegał pilot - droga nie okazała się jednak aż tak bardzo stroma i kręta, jak te, do których przyzwyczailiśmy się w Grecji. I już po tych kilku godzinach wiedzieliśmy, że podczas przejazdów pomiędzy miastami Maroka nie będziemy się nudzić - pan Sebastian w bardzo interesujący sposób zajmował nas opowieściami o tym kraju i o miejscach, które będziemy zwiedzać. Trzeba przyznać, że ma ogromną wiedzę, a nie zauważyliśmy, żeby wspomagał się notatkami. (Z Marokiem związany jest od około 10 lat i z tego co mówił, widać było, że dogłębnie poznał ten kraj.)
Znów zatrzymujemy się na chwilę - na foto: drzewa arganowe i stadko ciemnych kóz - dwa charakterystyczne dla Maroka elementy (kozy często włażą na drzewa arganowe, zajadając się owocami - to temat „pocztówkowy”, ale tym razem nie było okazji na takie zdjęcia). Staramy się jak najwnikliwiej obserwować okolicę, marokańską prowincję - jeszcze tylko dziś i jutro będziemy przemieszczać się lokalnymi drogami, a od Casablanki aż do samego końca będziemy poruszać się autostradami. Co jakiś czas autokar bardzo zwalnia lub zatrzymuje się na kilka sekund, powodem są wszechobecne tu posterunki policji albo żandarmerii. Mundurowi przeważnie kiwają, żeby jechać dalej, czasem jednak kierowca musi na moment stanąć i wytłumaczyć skąd, dokąd i po co jedzie. Kolejny, tym razem dłuższy, postój na stacji benzynowej (ceny paliw mniej więcej takie jak w Polsce) przed miejscowością Timlalin ([tajmlalajn]), na przekąskę i toaletę. A po kolejnej godzinie docieramy już do Essaouiry i hotelu Atlas Essaouira & Spa położonego tuż przy zatoce i bardzo szerokiej plaży. Jest dopiero 14:00, ale pokoje są już gotowe - pozostawiamy w nich bagaże i po krótkiej przerwie na toaletę przejeżdżamy dosłownie kawałeczek - w okolice portu rybackiego i medyny.
Essaouira (z arabskiego: As-Sawira lub As-Suwajra; historycznie: Mogador) to jedno z najładniej położonych miast Maroka - tuż nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego. To wielokulturowe miasto od zawsze przyciągało artystów, w ubiegłym wieku także hipisów, a obecnie również surferów. Z powodu ciągle wiejących tu wiatrów, nazywane jest także „Wietrznym Miastem Afryki”. Podobnie jak Agadir, jest to miasto bardzo otwarte na turystów i bezpieczne - bez obaw można wejść do medyny i za dnia, i po zmroku. A czym jest owa medyna albo medina? To otoczona murami stara dzielnica miast arabskich, zwłaszcza w Afryce Północnej. W Europie powiedzielibyśmy: starówka. Oprócz domów i warsztatów rzemieślników, mieści się tutaj bazar (suk), główny meczet i inne ważne budynki. Medyna charakteryzuje się gęstą zabudową, przez którą przechodzą bardzo wąskie uliczki, krzyżujące się pod różnymi dziwnymi kątami („labirynt uliczek”). Medyna w Essaouirze jest trochę nietypowa, bo uliczki nie są aż tak wąskie, jak to zobaczymy za kilka dni w Fezie czy Marrakeszu, i przeważnie krzyżują się pod kątem prostym. Jest to więc dobra medyna do zwiedzania na pierwszy raz: mało skomplikowana i łatwa w przemieszczaniu się. Medyna Essaouiry, wraz z otaczającymi ją murami i fortami, została w 2001 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Essaouira to stosunkowo młode miasto (powstało w II połowie XVIII w.) jednak z burzliwą historią. W starożytności swoją obecność w tym miejscu zaznaczyli Fenicjanie, Grecy i Rzymianie. W czasach Cesarstwa Rzymskiego północna część Maroka była prowincją zwaną Mauretania Tingitana (Tingitańska). Choć południowa granica prowincji przebiegała ok. 20 km na południe od dzisiejszego Rabatu, to aż do tych terenów sięgały wpływy Rzymian. Wywozili stąd bardzo ceniony barwnik - purpurę tyryjską (nazwa pochodzi stąd, że najpierw produkowali ją Fenicjanie w Tyrze - 1500-300 r. p.n.e.). Źródłem barwnika był ślimak morski, który żył tu w zatoce, przy wyspach zwanych Wyspami Purpurowymi (największa z nich to wyspa Mogador). Barwnikiem tym farbowano m.in. togi senatorskie i stroje władców całego Imperium Rzymskiego. (Zobacz więcej: Szkarłatniki, czyli jak Fenicjanie barwili szaty.) Pod koniec XV wieku Vasco da Gama odkrył trasę do Indii, która biegła właśnie wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki, a więc i obecnego Maroka. W ramach utrzymania szlaku, a także zajmowania kolejnych terenów, Portugalczycy tworzyli tu swoje bazy, porty - udokumentowanych jest 6 takich fortec na marokańskim wybrzeżu Atlantyku. W 1506 roku Portugalczycy wznieśli tu fortecę Castelo Real de Mogador (nazwa od zatoki lub wyspy). Miasto bezskutecznie próbowali podbić Hiszpanie, a później Anglicy, Holendrzy i Francuzi. W XVIII wieku, władzę nad tymi terenami zaczął sprawować sułtan z dynastii Alawitów - Mohammed III. Postanowił wybudować nowe miasto wokół Mogadoru. Zlecił jego zaprojektowanie Francuzowi, Theodorowi Cornut, który inspirując się miasteczkiem Saint-Malow w Bretanii, nadał mu europejski charakter (jemu też zawdzięczamy prosty układ uliczek). Wówczas zmieniło ono nazwę na As-Suwajra – co po arabsku oznacza: „pięknie zaprojektowane”, (Francuzi nazywali je Essaouira). Ważną częścią miasta był port, który stał się bramą pomiędzy Afryką Subsaharyjską a resztą świata. Był to przez lata drugi (po Tangierze) najważniejszy port Maroka, a przez pewien okres – jedyny w tej części Afryki. Kiedy w 1893 roku miasto zajęli Francuzi, połączenia handlowe zostały zerwane. Jednak pół wieku później, po odzyskaniu przez Maroko niepodległości, znaczenie portu ponownie wzrosło, ale nie mógł się już równać z najbliższymi konkurentami - portami w Agadirze i Casablance. Pod koniec XX wieku miasto upodobali sobie hipisi, szukając tu wytchnienia i odpoczynku. Do dzisiaj krążą wśród mieszkańców legendy związane z pobytem tu Jimiego Hendrixa. Obecnie Essaouira jest jednym z głównych ośrodków handlowych Maroka. Jest też centrum muzyki Gnawa - nazwa pochodzi od grupy etnicznej Maroka, będącej potomkami niewolników z Afryki Subsaharyjskiej lub czarnych Afrykanów, którzy przybyli w karawanach handlowych przemierzających Saharę. Muzycy Gnawa grają głęboko hipnotyczne, transowe dźwięki, wyróżniające się nisko brzmiącymi, rytmicznymi melodiami. Ich muzyka jest jednym z elementów uzdrawiania opartego na przedislamskich wierzeniach - trochę przypomina Reggae, też powstałą w środowisku dawnych niewolników z Afryki, ale na innym kontynencie.
Choć dziś Essaouira straciła na znaczeniu jako port międzynarodowy, wielu mieszkańców wciąż utrzymuje się z rybołówstwa. W porcie rybackim spotykamy się panem Ahmedem, lokalnym przewodnikiem. (Podobnie jak w Grecji, marokańskie władze wymagają, aby turystów oprowadzali lokalni przewodnicy - zwykle nic nie mówią, a jedynie towarzyszą wycieczkom.) Niebieskie łodzie rybackie wypełniające po brzegi port, to nieodłączny element tutejszego krajobrazu i jeden z najczęściej fotografowanych widoków w Essaouirze. Te tradycyjne łodzie nadal są wykorzystywane, czasem można zobaczyć pracujących przy nich rybaków, jednak obecnie istotniejsze znaczenie mają większe jednostki - współczesne małe kutry widoczne w dalszej części portu. O tym, że port nadal działa, świadczą dobitnie wielkie ilości mew unoszących się nie tylko nad samym portem, ale też medyną i pobliską plażą. A mewy, jak to ptaki - załatwiają się w locie - trzeba uważać!
Przylegająca do portu medyna chroniona jest przez imponujące miejskie mury, które niegdyś służyły do ochrony portu przed piratami. Mają w sumie pięć bastionów, a te najbardziej charakterystyczne znajdują się od strony morza: to Skala de la Ville i Skala du Port. Są one jedną z największych atrakcji Essaouiry - można z nich podziwiać piękne widoki na miasto i na burzący się w dole Ocean Atlantycki. Bastiony te można także dostrzec w niektórych odcinkach serialu Gra o Tron - część scen była właśnie tu kręcona. Z portu do medyny prowadzi zabytkowa brama z 1796 roku – Porte de la Marine (arab. Bab el Marsa). Na jej frontonie widać rzeźby reprezentujące 3 religie: arabski półksiężyc (islam), muszlę (chrześcijaństwo) i napisy w języku hebrajskim (religia żydowska). Przekraczamy tę bramę i po przejściu przez duży plac kierujemy się w lewo by przejść wąską, ciekawą uliczką oddzielająca medynę od muru, bezpośrednio za którym są już fale oceanu. Na chwilę zaglądamy do riadu - są to stare domy, często jeszcze z epoki kolonialnej, bez okien na zewnątrz, ani na ulicę, ale zawsze ze specyficznym atrium, dziedzińcem w środku, osłoniętym ze wszystkich stron ścianami domu. Wewnątrz, w samym atrium, często można zobaczyć właśnie ogród (z palmą lub fontanną) od którego wzięła się nazwa tego typu domów (riad to ogród). Ten riad jest dostępny dla turystów, bo obecnie mieści się w nim mały, 3-gwiazdkowy hotelik. Dochodzimy do bastionu, na którego mury można dostać się szeroką rampą. Pomiędzy bastionem, a kolejnym narożnikiem biegnie prosty odcinek muru (Skala de Ville) z dziewiętnastoma XVIII-wiecznymi portugalskimi armatami, lufami skierowanymi w morze. To popularne miejsce zarówno wśród turystów, jak i mieszkańców. Mamy tu trochę czasu wolnego na zdjęcia. I zakup magnesu z widoczkiem z Essaouiry. Tradycyjne magnesy - płaskie metalowe ze zdjęciem widoczku - w Maroku często mają słabej jakości zdjęcia, ale alternatywą są nietypowe magnesy, związane np. z rzemiosłami marokańskimi - m.in. ceramiczne, z miniaturą mozaiki, lub drewniane.
Schodzimy z murów i zagłębiamy się w część mieszkalną, a potem handlową medyny. Generalnie kierujemy się do targu rybnego na suku, ale wcześniej wchodzimy na chwilę do zakładu rzemieślniczego, zajmującego się wyrobem przedmiotów z drewna tui: puzderka, szkatułki z wymyślnymi, tajnymi zamknięciami, przedmioty codziennego użytku oraz meble. Na miejscu można było kupować pamiątki z tui, ale ceny tych większych niż najmniejsze drobiazgi do niskich nie należą. To jedno z dwóch rzemiosł, z których słynie Essaouira. Drugie wiąże się z wytwarzaniem biżuterii srebrnej. Ze względu na zawiłości historyczne, spotkały się tutaj dwie szkoły: związana z tradycjami berberyjskimi i druga związana z tradycjami żydowskimi. Biżuteria srebrna z Essaouiry jest znana i uznawana w całym Maroku. (Biżuterię srebrną można jak najbardziej kupować, ale złotej nie poleca się, bo często zdarzają się podróbki.) Spotykamy Marokańczyka grającego (raczej amatorsko 😀) muzykę Gnawa - jej charakterystycznymi instrumentami są „gitara” o długim, prostokątnym pudle (guembri) i metalowe kastaniety. W czasie gry/transu muzycy kiwają głowami tak, że długi frędzel na ich charakterystycznych czapkach, krąży wokół głowy. Docieramy na targ rybny, w centrum suku - imponuje rozmiarami (w stosunku do reszty suku), ale przecież jesteśmy w mieście z dużym portem rybackim. Trzy wylegujące się na eksponowanym miejscu koty spokojnie czekały na swoją kolej do ryb. A różnorodnych ryb i owoców morza było tu zatrzęsienie. Zakupioną rybę można na poczekaniu usmażyć w sąsiednich restauracjach. Wychodzimy na szeroką, główną aleję i idziemy nią w kierunku wieży zegarowej. Tam dostajemy godzinę czasu wolnego na samodzielne zwiedzanie medyny i/lub lunch, a po nim - do wyboru powrót do hotelu autokarem, albo spacerem. My po krótkim spacerze po medynie wybieramy drugą możliwość - droga promenadą wzdłuż długiej i szerokiej, piaszczystej plaży, w kształcie półksiężyca, zajmuje nam około 15 minut. Na odległym krańcu plaży widać punkty oferujące jazdę na wielbłądach i koniach, ale moim zdaniem plaża nie jest miejscem na takie aktywności.
Idąc wzdłuż brzegu widzimy dużą wyspę i kilka mniejszych wysepek - to właśnie wspomniana już wyspa Mogador (Ile de Mogador) i Wyspy Purpurowe, które częściowo osłaniają zatokę i port od wiatru. Do portugalskiej twierdzy przypływali kupcy z całego świata, a jeśli byli chorzy, to pozostawali na wyspie na czas kwarantanny, żeby nie roznosić nowych zarazków przywożonych z innych kontynentów. Wyspy obecnie wchodzą w skład parku narodowego - żeby postawić na nich stopę, trzeba mieć zezwolenie. Park narodowy, który ciągnie się dalej wzdłuż wybrzeża na południe, kawałek w kierunku Agadiru, chroni głównie ptactwo, a przede wszystkim sokoły skalne, które w celach rozrodczych przylatują tu aż z Madagaskaru. Podobno wiatry Alize, które często nawiedzają tę cześć wybrzeża powodują, że te świeżo wyklute sokoły szybciej uczą się latać.
Do hotelu docieramy około 18:00 - w sam raz, aby się rozpakować, odświeżyć i pójść na kolację. Program dnia nie był napięty, ale to dobrze jak na pierwszy dzień i długą podróż autokarem. A Essaouira? Miasto bardzo nam się podobało i żałowałem trochę, że nie pochodziliśmy dłużej po medynie.
Zdecydowanie warte uwzględnienia w planowaniu zwiedzania Maroka.