Lot z Poznania do Agadiru trwa długo - prawie 5 godzin (z powrotem 40 min krócej). Liczyliśmy na interesujące widoki za oknem - mieliśmy lecieć nad Alpami, ale niestety większa część europejskiego odcinka trasy przebiegała ponad chmurami. Tylko gdzieniegdzie, spośród białego dywanu, mogliśmy dostrzec ośnieżone alpejskie szczyty. Nad Hiszpanią trochę się wypogodziło i dzięki informacji od kapitana wiedzieliśmy, że kolejne góry nad którymi lecimy to Sierra Nevada w Andaluzji. Góry Śnieżne (bo tak się tłumaczy ich nazwę), tylko same szczyty miały przykryte śniegiem. I to była właściwie jedyna informacja o przelocie, którą podzieliła się z nami załoga Enter Air. Szkoda, że tak jak w wielu innych lotach, nie były włączone ekrany, na których wyświetla się mapa przebiegu podróży czy inne informacje. Wiem, że linie lotnicze oszczędzają jak mogą na wszystkim, ale rezygnacja z wyświetlania takich informacji na monitorach, które i tak były zainstalowane, tylko zamknięte, nie kosztuje chyba wiele.
Gdy przelatywaliśmy nad Gibraltarem słońce zaczęło się już chować za horyzontem i szanse na dobre widoki (i zdjęcia) znacznie spadły. Dojrzeliśmy jednak coś, co nas bardzo zaskoczyło - północne wybrzeże Afryki w większości przykryte było tuż nad ziemią szarymi „plackami”, które sięgały aż do kilkunastu lub kilkudziesięciu kilometrów w głąb lądu. Okazało się, że to mgła. Jak się dowiedzieliśmy później, a w kolejnym tygodniu w Agadirze zobaczyliśmy to na własne oczy - częste mgły na wybrzeżu Maroka (i Morza Śródziemnego, i Atlantyku) to charakterystyczna cecha pogody tego kraju. Góry Atlas przecinające Maroko z zachodu na wschód ledwie już było widać z powodu zmierzchu - liczyliśmy więc na lepsze widoki w drodze powrotnej.
Na chwilę przed lądowaniem na lotnisku Al Massira w Agadirze dało się zauważyć, że wielkie połacie ziemi pokryte są tunelami, lub tylko dachami foliowymi. Uprawa owoców i warzyw, na niektórych (niepustynnych) obszarach Maroka, jest ważnym źródłem dochodu tego kraju. Dostępne w Polsce pomidorki koktajlowe przeważnie pochodzą właśnie z Maroka - proszę zerknąć na kraj pochodzenia, przy okazji zakupów w markecie. Port lotniczy w Agadirze jest stosunkowo mały, jak na to, że miasto to jest słynnym kurortem, oprócz naszego samolotu jeszcze tylko jedna duża maszyna parkowała na płycie, więc ruch nie był duży (maksymalnie 10 takich maszyn się zmieści). Ale to pewnie za sprawą dość późnej pory - 21:00 czasu lokalnego, o godzinę wcześniejszego niż w Polsce (podczas oczekiwania na lot powrotny widziałem maksymalnie 4 duże maszyny na płycie postojowej).
Kontrola celno-paszportowa przebiegła dość sprawnie - bezpłatnie i bez konieczności wypełniania jakichś formularzy otrzymaliśmy wizę turystyczną, której numer (wpisany do paszportu) był istotną informacją, którą trzeba było podawać przy meldowaniu się w hotelach. Zaskakujące było jednak to, że po kontroli paszportowej i odebraniu bagaży, musieliśmy przejść jeszcze przez skanery bagażu podręcznego - nie przypominam sobie takiej kontroli po przylocie nigdzie indziej. Ponieważ roaming w Maroku jest bardzo drogi, warto na lotnisku kupić starter z kartą SIM do Internetu - za 100 dirhamów lub 10 € (Orange) otrzymuje się 20 GB - to w zupełności wystarczyło na korzystanie z Internetu poza WiFi hotelowymi dla całej naszej czwórki. Warto też tu wymienić dolary/euro na lokalną walutę - kurs prawie wszędzie w Maroku jest taki sam, a nie w każdym hotelu można później dokonać wymiany (pozostają dość liczne w miejscach turystycznych kantory). Podczas krótkiej (ok. 40 minut) drogi z lotniska utwierdziliśmy się jeszcze w przekonaniu, że wybór wersji Premium wycieczki był strzałem w dziesiątkę. Okazało się bowiem, że na wycieczkę regularną zgłosiło się tak wiele osób, że wyszły z tego dwa autokary - blisko 100 osób - to inne klimaty niż 24 osoby podróżujące mniejszym autokarem. Półtorej godziny od wylądowania dotarliśmy już do naszego hotelu - Agadir Beach Club (tylko na jedną noc). Zameldowanie trwało błyskawicznie (króciutki formularz do wypełnienia), a w lodówce czekały na nas kanapki (na kolację się spóźniliśmy). Zaczynamy „podbój” Afryki...