To impreza fakultatywna, kosztująca 45 € od osoby, czyli niecałe 200 zł. Cena jest więc bardzo przystępna zważywszy, że obejmuje posiłek, wino (drogie!) i występy - prawdziwy marokański folklor. I to wszystko w ładnym lokalu, z dobrą obsługą - w Fezie - mieście, które przez ponad 700 lat było stolicą Maroka.
Wyjeżdżamy z hotelu około 20:00 i po kilkunastu minutach docieramy do obrzeży medyny - pozostaje tylko przejść kilkadziesiąt metrów z autokaru do lokalu. Większość miejsc jest na sali, na parterze, blisko sceny. Kilka stolików jest na piętrze, ale wykorzystuje się je tylko przy dużej liczbie gości. Tym razem tak nie było. Stoliki na parterze są 6-12 osobowe. Po zajęciu miejsc kelnerzy zebrali zamówienia odnośnie wina - do wyboru było: białe, różowe, czerwone oraz szare. Duża butelka na 4 osoby, mała na 2 osoby - można się było dogadać, żeby spróbować różnych, ale większość osób z naszej grupy wybrała szare - Guerrouane Gris - podobno bardzo wysokiej jakości lokalne wino, produkowane w okolicach Meknes. Wino szare jest specjalnością Maroka, oprócz tego kraju produkuje się je w kilku miejscowościach we Francji, USA. Jest to właściwie wino białe, z dodatkiem czerwonego. Smakuje podobnie do białego, choć smak jest nieco inny, niepowtarzalny. Formalnie jednak klasyfikowane jest jako różowe. Tak przy okazji - w Maroku produkuje się wiele różnych win i piwa - to spadek po okresie protektoratu francuskiego. Może to zaskakiwać w kraju islamskim, ale bliskość Europy łagodzi zakazy religijne i alkohol się tu produkuje i sprzedaje (choć bywają właściciele sklepów, którzy ze względów religijnych nie sprzedają alkoholu). Oficjalnie Marokańczycy nie piją alkoholu (w praktyce piją, choć niezbyt często) i całą lokalną sprzedaż przypisuje się turystom 😀 Marokańczyk kupując alkohol na wszelki wypadek nie dostanie paragonu, bo gdyby go przyłapała policja, to problemy miałby właściciel sklepu - za sprzedaż wyznawcom Allaha, co jest zabronione.
Wracając do kolacji - kiedy już wybraliśmy stoliki i zamówiliśmy wino, to mogliśmy się przejść po lokalu - na piętro, czy nawet na dach, gdzie znajdują się platformy, tarasy, z których można przyjrzeć się medinie tuż po zachodzie słońca. Lokal znajduje się w typowym dla mediny budynku, przeznaczonym dla wielopokoleniowej rodziny, zaadoptowanym do występów. Inaczej niż większość budynków mieszkalnych, nie posiada jednak wewnętrznego patio, a część podłogi na piętrze została usunięta, żeby można było obserwować scenę na parterze. Lokal jest bardzo bogato zdobiony - w stylu marokańskim, andaluzyjskim - większość ścian pokryta jest mozaikami, gipsowymi płaskorzeźbami i drewnem cedrowym. Kiedy zeszliśmy do naszych stolików, podano już wino i wodę (butelkowaną). I rozpoczynały się występy.
Chwilę później kelnerzy zaczęli roznosić sałatki. W Maroku sałatki przygotowuje zarówno z surowych warzyw, jak i gotowanych lub pieczonych, a potem pokrojonych lub wręcz ubitych na masę. Te pierwsze zwykle zawierają drobno pokrojone pomidory, ogórki lub zieloną paprykę, cebulkę, dużą ilość pietruszki, do tego oliwki, oliwę i przyprawy - to jest typowa sałatka marokańska (mnie osobiście bardzo przeszkadzała w nich kolendra). Sałatki z pieczonych lub gotowanych warzyw, zwykle składają się z bakłażana, kalafiora, ziemniaków (marokańskich, więc słodkawych), pomidorów czy cieciorki. Ciekawie smakuje sałatka z pieczonej marchwi, pokrojonej potem w plastry i podanej z miodem. Ogólnie, to jaką sałatkę się otrzyma, zależy od pory roku i dostępności określonych warzyw. Jednak tutaj zawsze posiłek zaczyna się od sałatek - jako przystawek. Obok sałatek pojawiają się trójkątne briouate [briłate]) - jest to odpowiednik ciasta filo (tu nazywane warqa / ouarka - [łarka], czyli „kartka”), z zawiniętym w środku ryżem z cynamonem, podpieczony w piecu (bywają też wypełnione kozim lub owczym serem, podsmażonymi warzywami). Czasem podaje się też szaszłyki (fr. brochettes) z drobiu, lub innych zwierząt poza wieprzowina (mięso jest przed pieczeniem dobrze macerowane w przyprawach, ziołach). Zobacz więcej: Kuchnia marokańska
Głównym daniem w Maroku oczywiście musi być tażin - tradycyjna potrawa przygotowana w glinianym naczyniu o tej samej nazwie (okrągła podstawa i spiczasta pokrywa, w kształcie kominka). Więcej o tażinie napisałem w osobnym rozdziale. Nam podano tażin przygotowany z jagnięciny, przez długi czas duszonej w tym naczyniu z suszonymi śliwkami i chyba również morelami, posypanej sezamem, odrobiną cynamonu i migdałami. Czyli jagnięcina delikatnie na słodko, ale to fajnie razem się komponuje. Na deser podaje się sezonowe owoce, oraz obowiązkowo - zielona herbatka z dodatkiem mięty i cukru (tee ala mont). Ale z tym tradycyjnym napojem byliśmy już w Maroku zaznajomieni.
Kolacja feska to nie tylko posiłek, ale też muzyka i występy. Już od początku przygrywał zespół - 4 panów. Jeden grał na instrumencie podobnym do mandoliny (znacznie większy i 12 strun), drugi na skrzypcach, trzeci na bębenku, a czwarty na tamburynie. Panowie podczas naszego posiłku grali i śpiewali muzykę andaluzyjską. Później zaczęły się występy. Pierwszym byli bębniarze, ubrani w tradycyjne stroje wojowników berberyjskich, typowe dla Atlasu Średniego (Fez leży na przedgórzu tego pasma, oddalony o 50 km). Oprócz bębnów gra się na wielkich tamburynach, a ponieważ musi pojawić się jeszcze jakiś metaliczny dźwięk, to jeden z panów uderzał w tradycyjne nożyce, służące Berberom do obcinania wełny. Oprócz samej muzyki wykonywali proste układy choreograficzne, przemieszczając się po sali, wśród stolików, obracali tamburynami... Jeden z muzyków wyglądał i zachowywał się, jakby robił to całe życie. Inny - jakby robił to za karę - ziewał i ogólnie przejawiał znudzenie. Po bębniarzach pojawiły się tancerki - z czymś w rodzaju szpicruty, potem taniec brzucha, a na koniec taniec z pochodniami. Pomiędzy tańcami na chwilę pojawił się magik. Do wszystkich tych występów zapraszani byli goście, którzy oczywiście musieli mieć na to przygotowane banknoty.
Ostatnim elementem kolacji była inscenizacja nawiązująca do tradycji weselnych w Maroku. Kilka osób z widowni zostało poproszonych na zaplecze, gdzie ubrano ich w tradycyjne stroje weselne. Panie grające pannę młodą wnoszone były w lektykach i w rytm muzyki oprowadzane po scenie. Co ciekawe, według tradycji marokańskiej, lektykę noszą kobiety - z rodziny panny młodej. W przypadku tego występu też tak było, choć nie obyło się bez pomocy panów, bo występujące panie, mówiąc delikatnie, nie były już zbyt młode. (Zresztą to samo można powiedzieć o wszystkich osobach występujących na scenie, włącznie z tancerką brzucha.) Kolacja feska zaczęła lekko zmierzać w stronę przyjęcia weselnego. A kiedy podano tee ala mont, wiedzieliśmy że zbliża się koniec imprezy.
Kilka krótkich filmików nakręconych podczas imprezy:
Około 22:00 dotarliśmy z powrotem do hotelu. A nasza ocena? Myślę, że warto było skorzystać, żeby poznać lokalne tradycje, folklor, w ładnym miejscu i przy dobrym jedzeniu. Ale nie nazwałbym tego obowiązkowym punktem pobytu w Fezie - głównie ze względu na męczącą muzykę i niezbyt wyrafinowane występy. Raz można to zobaczyć, doświadczyć, ale ponownie nie ma potrzeby. Pilot przed zapisami ostrzegał, że nie będzie to: „wielkie rozbuchane show, tylko kolacja z występami, bez laserów, dymów, tancerek opuszczanych spod sufitu”. I tak właśnie było. Jeśli ktoś nie lubi tego typu imprez, to tej też pewnie nie polubi. Ale za taką cenę warto chyba zapoznać się z lokalnymi tradycjami i potrawami, nawet jeśli poziom artystyczny jest niższy, niż to do czego przywyczailiśmy się w innych krajach.