Dzień 5: Fez

Wrota wykonane są z pozłacanego brązu

Fez, najstarsze marokańskie miasto muzułmańskie, trzecie co do wielkości (po Casablance i Rabacie), to liczące 1200 lat żywe muzeum hiszpańsko-arabskiego dorobku kulturalnego oraz architektury. Miasto położone jest na równinie, u stóp Atlasu. Im dalej na południe, teren robi się coraz bardziej górzysty i zza niższych pasm na pierwszym planie (Atlas Średni - 50 km od miasta), wyłania się coraz okazalszy Atlas Wysoki (ok. 200-300 km). Fez, podobnie jak Atlas Wysoki, należy do regionu Maroka, gdzie notuje się skrajne temperatury. Latem (czerwiec-wrzesień) bywa piekielnie gorąco - 40°C i więcej (rekord: 46.7°C). Zimą jest znacznie zimniej niż w innych regionach kraju. My pod względem temperatur mieliśmy szczęście - akurat w tygodniu, w którym przebywaliśmy w Fezie i równie gorącym Marrakeszu, było około 10° chłodniej niż zwykle o tej porze roku i sąsiadujących tygodniach - max. 25-29°C. (W tym czasie w Polsce panowały podobne temperatury.)

Reprezentacyjna brama do pałacu królewskiego Dâr-al-Makhzen

Miasto składa się z trzech głównych części, nad którymi górują zrujnowany XVI-wieczny pałac i nekropolia. Najstarszą częścią Fezu jest Fas al-Bali - labirynt uliczek, zaułków i dziedzińców; najstarsze kwartały pochodzą z VIII wieku. Szkoły koraniczne, pałace, suki, przykryte kopułami meczety ze strzelistymi minaretami i kamienne domy są pięknym przykładem architektury muzułmańskiej, mauretańskiej i andaluzyjskiej. Zamknięta dla ruchu kołowego medyna w 1983 roku trafiła na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To obowiązkowy punkt zwiedzania nie tylko Fezu, ale i całego Maroka. Fas al-Dżadid („Nowy Fez”) - główna ulica o tej nazwie i cały obszar wokół niej, to w pewnym sensie naturalne przedłużenie medyny - zostało założone w XIII wieku przez Merynidów. Znajduje się tu imponujący pałac królewski Dar-al-Makhzen, dzielnica żydowska, kilka najwspanialszych pasaży handlowych. Medynę i późniejszą o 5 wieków Fas al-Dżadid rozdzielają mury medyny. Trzecią część Fezu stanowi nowe miasto (ville nouvelle) o funkcji głównie mieszkaniowej. Wzdłuż szerokich bulwarów, wytyczonych przez francuską administrację, rosną palmy, stoją wytworne domy, znajdują się parki publiczne i kawiarniane ogródki. A kawałek dalej od bulwarów - osiedla nowych bloków, wiele z nich jeszcze w budowie. Zaledwie 2 km od pałacu Dar-al-Makhzen i 100 metrów od głównej alei ville nouvelle (Hassana II) znajdował się nasz hotel - L'Escale.

Medyna Fas al-Dżadid (Fes el Jedit) - „Nowy Fez”

Główna uliczka dzielnicy żydowskiej
Sala modlitewna w synagodze Aben Danan - u góry balkon dla pań

Zwiedzanie Fezu rozpoczynamy od dzielnicy Fas al-Dżadid (Fes el Jedit) - młodszej siostry medyny Fas al-Bali. Część ta powstała w XIII wieku, kiedy sułtani uznali, że za murami dotychczasowej medyny jest zbyt ciasno, by zaspokoić ich architektoniczne ambicje. A może też nie czuli się bezpiecznie w dotychczasowej rezydencji - kazbie Bou Jeloud, która nie była zbyt warowna. Największym i najważniejszym obiektem jest tu pałac królewski Dâr-al-Makhzen. Jego pierwotne założenie datuje się na rok 1276, jednak większość dzisiejszego pałacu pochodzi z epoki dynastii Alawitów (XVII-XX w.), nadal rządzącej w Maroku. Alawici przenieśli stolicę państwa z Marrakeszu do Fezu i z krótkimi przerwami to właśnie Fez pozostawał nią aż do nastania protektoratu (1912 r.). Na rozległym terenie (80 ha) znajduje się wiele prywatnych budynków, patio i ogrodów, ale dawniej były tu także biura administracyjne i trybunały rządowe. Niestety niczego, co jest wewnątrz tych murów, nie da się zobaczyć - pałac jest nie tylko zamknięty, ale też pilnie strzeżony - w jego murach odbywają się posiedzenia rządu i tu rezyduje król, ilekroć przebywa w Fezie. A zdarza się to nader często. Możemy więc tylko podziwiać efektowne brązowe wrota w murze okalającym ogród. Najbardziej okazała, reprezentacyjna brama znajduje się od strony rozległego placu Alawitów (fr. des Alaouites), w południowo-zachodniej części pałacu. Jest stosunkowo nowa - pochodzi z lat '60 ubiegłego wieku (Hassan II). Wrota (aż 7) są bogato zdobione wyszukanymi mozaikami, misternie rzeźbionym drewnem cedrowym (tzw. „pajęczyna Boga”) i drzwiami ze złoconego brązu pokrytego geometrycznymi wzorami. Stąd właśnie zaczynamy nasz spacer po Fas al-Dżadid.

Kolejny fragment grande rue de Marinides, w oddali brama Bab El-Magana
Fragmenty rozległego cmentarza żydowskiego widziane z dachu synagogi

Z placu Alawitów mamy tylko kilka kroków do Mellachu - dawnej dzielnicy żydowskiej. W wielu miastach Maroka istniały Mellachy, ale ten w Fezie prawdopodobnie jest najstarszy. Datowany jest na wiek XIV i okres panowania Merynidów, jednak większość widocznej dzisiaj zabudowy pochodzi z XVIII-XIX wieku. Jest kilka cech, po których bardzo łatwo rozpoznać, że jesteśmy w Mellachu, a nie muzułmańskiej części medyny. Po pierwsze, żydowskie domy mają okna i drzwi skierowane na ulice, podczas gdy tradycyjne domy muzułmańskie mają od strony ulicy ściany pozbawione okien, które występują jedynie od strony wewnętrznego dziedzińca, patio. Budynki w dzielnicy żydowskiej są zwykle wyższe i wystają ponad suki i tradycyjne warsztaty rękodzielnicze muzułmanów. O ile medyna charakteryzuje się zwykle chaotyczną zabudową („labirynt uliczek”), to w Mellachu nierzadko długie i proste ulice krzyżują się często pod kątem prostym, lub zbliżonym do takiego. W jednych i drugich dzielnicach jest zwykle dość ciasno, jednak Mellachy miały spokojną i kameralną atmosferę, odzwierciedlającą religijny charakter dzielnicy, podczas gdy medyna tętniła życiem, pełna była gwaru kupców, rzemieślników i przechodniów. Trudno też w Mellachu o minarety i kryte zieloną dachówką meczety czy szkoły koraniczne (medresy). Mellach w Fezie wyróżnia się jeszcze jednym - licznymi drewnianymi balkonikami widocznymi od strony ulicy. W połowie głównej ulicy (fr. grande rue de Marinides) odbijamy w bok - do synagogi Aben Danan.

Niektóre stragany są już otwarte. Wzrok, jakby za chwilę miało paść: foto 1€
Ten kramik jest przy Bab El-Magana - „Bramie Złomowców”
Za bramą islamska część Fas al-Dżadid
Bab Semmarine, czyli „Brama Kowali”

Przez proste drzwi wchodzimy do środka synagogi Aben Danan - gdyby nie tablica, trudno byłoby odróżnić ją od innych domów. Nie odbywają się w niej nabożeństwa - jest ona obecnie pomnikiem. I to chyba bardzo cennym, bo po sąsiednich zaułkach kręcą się policjanci, a na nasz widok kolejny mundurowy czmychnął z wnętrza. W  XVII-wiecznej bożnicy jest piękna sala modlitewna zbudowana od początku w takim celu, a nie przekształcona, jak to często bywało, z budynku mieszkalnego. Na uwagę zasługuje zwłaszcza wykonana z rzeźbionego drewna duża Arka Tory - szafa na święte zwoje, zajmująca prawie całą szerokość ściany, ozdobiona dookoła kunsztowną mozaiką. Można zejść po kilku schodkach do piwnicy, gdzie w niszy znajduje się głęboka mykwa, pełna wody. To zbiornik z bieżącą wodą dla osób i naczyń, które zaciągnęły jakiegoś rodzaju nieczystość rytualną. Obmycia w mykwie dokonuje się przez całkowite zanurzenie - stąd jej duża głębokość. Można też, po znacznie dłuższych schodkach, wąskich i z niskim stropem (jak ktoś - jak ja - nie będzie czytał ostrzeżeń, to może solidnie walnąć w nie głową) wyjść na balkon nad salą modlitewną, przeznaczony dla kobiet, lub jeszcze wyżej - na dach. Widać stamtąd nie tylko górną część zabudowy dzielnicy, ale też rozległy cmentarz żydowski z ponad 12 tysiącami grobów, zlokalizowany na obrzeżu Mellachu. Nazwa bożnicy pochodzi od nazwiska Danan, z której to rodziny od 1812 r. aż do zamknięcia synagogi w latach '60 ubiegłego wieku, zawsze pochodzili rabini. To rodzina o długich tradycjach - uciekła z Afryki Północnej do Grenady w XV wieku, po czym w 1492 roku, po wypędzeniu Żydów z Hiszpanii, powróciła do Maroka. Bożnica była wielokrotnie niszczona i odbudowywana. Ostatnia renowacja miała miejsce w 1999 roku.

Kontynuujemy spacer główną uliczką, przy której większość domów ma drewniane balkony i zadaszenia, a drzwi i okna ozdobione są detalami z kutej stali. Niektóre stragany już się otwierają, ale ze względu na wczesną porę, panuje tu jeszcze mały ruch i spokój. Dochodzimy do bramy Bab Semmarine („Brama Kowali”), na której sporo bocianów uwiło gniazda - mimo niewielkiej wysokości nie boją się ludzi. Za bramą zaczyna się główna ulica (Fas al-Dżadid) muzułmańskiej części dzielnicy. Ale my tam już nie idziemy - jak na zawołanie pojawia się nasz autokar i zabiera nas w inną część Fezu. (Kiedyś brama ta była południowym wejściem do miasta, ale później zbudowano wokół niej dzielnicę, z czasem przekształconą w Mellach, co umieściło ją wewnątrz murów miejskich.)

Punkt widokowy przy Forcie Południowym

Stare miasto widziane z Fortu Południowego
Widok na centrum medyny

W niecałe 15 minut docieramy na wzgórze z Fortem Południowym (Borj Sud). To historyczna twierdza w Fezie - została zbudowana około 1582 roku przez dynastię Saadytów, prawdopodobnie na wzór portugalskich fortów z tamtego okresu. Można ją zwiedzać, ale nas bardziej interesuje coś innego: przy twierdzy jest najlepszy punkt widokowy na stare miasto - Fes el-Bali - od południa, więc ze słońcem za plecami. Idealne miejsce na zdjęcia, choć z tej odległości (około kilometra w prostej linii) małe i gęsto upakowane bydynki medyny wydają się zlewać w jedną masę. Dopiero na dużym zbliżeniu można zobaczyć trochę więcej szczegółów. Miejsce dobre, pogoda dobra - zdjęcia też wyszły całkiem niezłe, nawet smartfonem. Pan Sebastian wskazuje charakterystyczne zielone dachy miejsc, do których za jakieś półtorej - dwie godziny dotrzemy pieszo, spacerując po medynie: m.in. Meczet Mauzoleum Idrisa II, budowniczygo Fezu (lewy górny róg), najstarszy działający do dzisiaj uniwersytet (biały minaret z kopułą po prawej i zielone dachy na prawo od niego) oraz Meczet Rclif (w samym centrum z wysokim minaretem i zielonymi dachami). Jednak zanim powrócimy na stare miasto, czeka nas jeszcze wizyta w manufakturze ceramicznej, gdzie tradycyjnymi metodami wytwarza się słynną w całym Maroku błękitną porcelanę. I gdzie zapewnie będzie można ją kupić, bo tak zazwyczaj jest z fabryczkami, do których prowadzi przewodnik.

Manufaktura błękitnej porcelany

Ozdabianie - podobno barwniki wyłącznie naturalne
Nie święci garnki lepią

Ręczna produkcja ceramiki, jest obok tkactwa i garbarstwa, najważniejszym rzemiosłem Fezu. Używa się tu szlachetniejszej odmiany gliny: białej (rozrobiona ma szary kolor, podobny do betonu) lub szarej (trochę gorsza od białej). W manufakturze mogliśmy prześledzić cały proces produkcji naczyń ceramicznych. Ich elementy z szarej masy kształtuje się na kole garncarskim, które tak jak w średniowieczu, poruszane jest stopami. Spod palców zręcznego garncarza błyskawicznie (w ciągu kilkunastu, kilkudziesięciu sekund) wychodzą w pełni ukształtowane naczynia. Rzemieślnik ma chyba pamięć w dłoniach, bo po zrobieniu dolnej części naczynia, bez patrzenia dorobił pokrywkę, która dokładnie pasowała. Gotowe elementy naczyń odcina się od reszty masy pozostającej na wciąż wirującym kole jednym ruchem drutu. (Zobacz FILMIK) Po wyschnięciu naczynia są wypalane w wysokiej temperaturze, a następnie zdobione. Używa się różnych barwników (naturalnych), ale specjalnością Fezu jest niebieski, wykorzystujący sole kobaltu. Po wyschnięciu naczynie na moment zanurzane jest w roztworze glazury, a następne ponownie wypalane - tym razem w niższej temperaturze. Jak trwałe są to naczynia, zwłaszcza szkliwiona powłoka, pokazywał nam pilot silnie drapiąc ozdobioną powierzchnię metalowym przedmiotem - nie powstawała najmniejsza rysa. A na misce wielkości połowy futbolówki stawał (na krawędziach), a do ułomków nie należał. Takie naczynia są niezwykle twarde, ale jednocześnie bardzo kruche i dość łatwo je potłuc. Cały proces produkcji, formy i zdobienia naczyń, prawie nie zmieniły się od średniowiecza - tak jak Rzymianie nauczyli Marokańczyków wytwarzać - robią to do dzisiaj, uzyskując pod względem wyglądu i trwałości przedmioty podobne do tych sprzed setek lat. I to jest świadome działanie - Marokańczycy mogliby bez problemu wdrożyć produkcję przemysłową ceramiki, czy innych wyrobów rzemieślniczych, ale nie chcą. Między innymi z powodu chęci zachowania dziedzictwa kulturowego i tradycji, jakości i unikalności takich wytworów, ochrony całych rodzin zajmujących się rzemiosłem, ale również powodem jest atrakcyjność turystyczna rękodzieła. Jedyne co się zmieniło, to piece do wypalania - nie są, tak jak dawniej (jeszcze 20 lat temu!), opalane wytłoczynami z oliwek, tylko współczesnym, niekopcącym paliwem. Oprócz tych pieców, jedynymi współczesnymi narzędziami rzemieślników są smartfony 😀, w które młodzi podczas pracy co jakiś czas zaglądają, jeśli akurat nie ma w pobliżu turystów. Zakład, który zwiedzaliśmy, znany jest nie tylko w Fezie, ale i całym Maroku - z samych wyrobów, ale też z tego, że zajmuje się przyuczaniem do zawodu kolejnych pokoleń rzemieślników.

Układanie puzzli
Wykuwanie elementów ceramiki. Młotek co jakiś czas był ostrzony.

Naczynia i inne przedmioty (np. kafelki ścienne czy podłogowe) wytwarzane z gliny, w całości, lub z kilku elementów, to jednak tylko część produkcji w Fezie (i ogólnie w Maroku). I pod względem całkowitej masy, czy objętości - wcale nie największa. Marokańscy rzemieślnicy słyną z czegoś innego - mozaik. Podstawą do ich wytwarzania są płytki, podobne do kafelków, tylko grubsze, z zabarwioną na jednolity kolor (zwykle niebieski) jedną powierzchnią. Od kafelków różnią się nie tylko grubością, ale też niezbyt regularnymi, nierównymi krawędziami - taka precyzja nie jest tu potrzebna. Na takiej płytce rzemieślnik rysuje pisakiem drobne wielokąty o rozmiarach od kilku centymetrów do zaledwie pół centymetra. A następnie dużym młotkiem (oskardem?), z bardzo ostrym czubkiem, „rąbie” płytki wykruszając z nich te wielokąty. To wygląda niesamowicie, jak spod tak ciężkiego młotka po kilku uderzeniach wychodzą drobne elementy. (Zobacz FILMIK) Następnie na rodzaju formy, w takim kształcie jaki ma mieć docelowy element z mozaiki (np. dla okrągłego blatu - jest to forma w kształcie koła) układa się precyzyjnie, w zaznaczonych na szkicu miejscach, odpowiednie elementy - barwioną i szkliwioną stroną do dołu! Przypomina to układanie puzzli obrazkiem do spodu. Nie może tu być najmniejszej pomyłki - ani co do koloru, ani kształtu położonego elementu. Kiedy już cała powierzchnia zostaje wypełniona, zalewa się ją cementem i po stwardnięciu mamy gotowy blat, lub inny element - z charakterystycznymi dla Maroka wzorem lub ornamentem ułożonym z mozaiki. Tak się wytwarza nie tylko blaty, czy duże panele mozaikowe do zamocowania na ścianie, ale też np. fontanny (wówczas forma ma bardziej skomplikowany kształt i nie jest płaska). Sposób wytwarzania tych mozaik był dla nas sporym zaskoczeniem, bo jak działa koło garncarskie, każdy się w szkole uczył, czy nawet widział to w Biskupinie. I niesamowite jest też to, że sposób ich wytwarzania od wieków nie uległ większym zmianom. Ja bym wprowadził takie ułatwienie, żeby układać elementy nie na podłodze, tylko na szklanej tafli, na którą od spodu można zerknąć przed ostatecznym zalaniem cementem, czy nie ma gdzieś błędnego elementu. Ale marokańscy ceramicy jakoś na to nie wpadli. Albo z jakiegoś trudnego do zrozumienia powodu nie chcą lub nie potrzebują takich drobnych ulepszeń.

Sklep przy manufakturze - wyroby piękne, ale te ceny...
Dział z mozaikami

W sklepie przy manufakturze można było kupić różnego rodzaju pamiątki - ozdobne i użytkowe. Wybór był ogromny, ale ceny jak to w stolicy (byłej, historycznej) - dość wysokie. Zrezygnowaliśmy tu z kupna - później zrobimy zakupy w innej manufakturze w wiosce pod Agadirem. Kupując wyroby ceramiczne, ale też i wyrzeźbione z drewna, czy jeszcze inne, trzeba mieć świadomość, że zostało to zrobione ręcznie, więc może mieć pewne niedoskonałości- nierówności kształtu czy drobne defekty na powierzchni. W przypadku przedmiotów typowo ozdobnych (podkładki pod kubki, „deski” do powieszenia na ścianie itp.), przeważnie takich defektów nie widać. Ale np. na miseczkach czy innych naczyniach, daje się czasem wyczuć pod palcami zadziory na glazurze, czy drobne odpryski. Wyroby z rażącymi błędami są odrzucane (widzieliśmy taka hałdę braków w manufakturze), a te z drobnymi - uznawane są za w pełni wartościowe. Po prostu są ręcznie wykonane i takie rzeczy mogą się podczas wytwarzania zdarzyć.

Przygotowanie z białej gliny płytek - do elemetów mazaik

Jak bardzo mocno gospodarka Maroka bazuje na takim rzemiośle świadczyć może fakt, że takie mozaiki - i starożytne, i współczesne, spotykaliśmy WSZĘDZIE - od miejsc historycznych, po obiekty użytkowe: w restauracjach, w hotelach i innych budynkach - np. na stacji kolejki linowej, w terminalu lotniska itp. Zapewne też majętniejsi Marokańczycy mają takie mozaiki w domach, mieszkaniach - tam gdzie my mamy „niemozaikowe”, tradycyjne dla naszego kręgu kulturowego, kafelki ścienne i podłogowe. W wielu miejscach przy drogach - i w miastach, i na prowincji - widzieliśmy takie umywalki pokryte mozaikami. Jak sądzę, służą one bogobojnym muzułmanom do tradycyjnych ablucji. A takie ozdobne urządzenie przy wiejskiej, nieutwardzonej drodze, wyglądało egzotycznie.

Pokaż / ukryj historię Fezu  ⇓

Stara medyna Fas al-Bali i suki

Zwiedzanie medyny Fes al-Bali to wędrówka po ponad 9000 uliczek i jeszcze większej liczbie ślepych zaułków. To podobno największa medyna na świecie, z najlepiej zachowanym w świecie islamu miastem z czasów średniowiecza. Bez miejscowego przewodnika byłoby bardzo trudno tam się poruszać, bo mapy Google uwzględniają tylko większe uliczki, a ze względu na ciasnotę i zadaszenia, odbiornik GPS ciągle się myli. Druga sprawa - chodzenie po suku ze smartfonem w dłoni może być ryzykowne, nawet za dnia. Tym razem lokalny przewodnik aktywnie włączył się w oprowadzanie - stanowił tylną straż i nie pozwalał, żeby ktoś się zagubił. Bo o to tutaj bardzo łatwo. Miał też uważać na ew. kieszonkowców. Takie kradzieże za dnia nie są tu częste, ale czasami się zdarzają, więc staramy się pilnować cennych rzeczy.

Mniej więcej tak wyglądała większość uliczek suku
Niecałe 40 zł za kilogram - chyba tanio?

Wchodzimy w pierwsze uliczki medyny i prawie od razu skręcamy w te najwęższe, w części mieszkalnej. Ciężko je nawet nazwać uliczkami, bo miejscami mają ledwie 1,5 metra szerokości. Budynki mają wysokość 2 pięter, więc czujemy się jak w wąskiej szczelinie... Co jakiś czas mijamy solidne drewniane drzwi do domów - każde ma po dwie kołatki, niektóre trzy. Różnią się dźwiękiem - jedna jest więc dla „swoich”, druga dla „obcych”. Po kilku minutach docieramy do suku - czyli targowiska charakterystycznego dla krajów północnoafrykańskich. Nie jest ono w formie placu, tylko obejmuje grupę uliczek ze straganami na parterach. Często przed straganem czy sklepikiem towary są dodatkowo wystawiane na uliczce, pod samą ścianą, a uliczka jest częściowo lub całkowicie zadaszona. Miejscami jest tu naprawdę bardzo wąsko. Jeśli sklepiki związane są z lokalnym rękodziełem, to często na ich tyłach znajdują się warsztaty rzemieślników. Atmosfera suku jest fascynująca, niepowtarzalna. I co jest fajne - sprzedawcy zachęcają do oglądania i kupowania, ale nie są nachalni, nie ciągną za rękawy jak w innych krajach, np. w Egipcie. Suk w feskiej medynie odbywa się codziennie. Trzeba się oczywiście targować - to święta tradycja w Maroku. Wiadomo, że dla turystów, pierwsza oferowana cena jest zwykle bardzo wysoka - nawet 2-4 krotnie wyższa od tej, do której da się utargować. Ale to nie dotyczy tylko turystów - miejscowi też się targują, tylko cena początkowa dla nich jest znacznie niższa niż dla nas. Kupowanie bez żadnego targowania jest niegrzeczne i świadczy o złych manierach czy złym wychowaniu. Na suku można kupić praktycznie wszystko - to podstawowe miejsce, gdzie zaopatrują się tubylcy.

Z dołu dziedziniec medresy można zobaczyć tylko przez drzwi
Szkoła koraniczna Karawijjin widziana z dachu warsztatu tkackiego

Zaczynamy od suku spożywczego - od owoców i warzyw, po mięso, czy przyprawy. Mięso jest najczęściej na miejscu rozbierane z tuszy i sprzedawane surowe - w porcjach lub mielone. Można też w sąsiednim barze (?) od razu je upiec, czy usmażyć. Lodówek nie widzieliśmy 😀, więc zastanawialiśmy się czy się nie psuje w temperaturach 20-30°C i więcej. Może suchy klimat pomaga. Na pewno pomaga brak much czy innych owadów, też pewnie dla nich za sucho. No i podobno baranina, w odróżnieniu od np. wieprzowiny ma inne ph tkanek i krwi, co sprawia że trudniej się psuje. Stragan z mięsem z wielbłąda reklamuje... wielbłądzi łeb zwisający z okapu. Wszystko jest ciekawie wystawione, ułożone w stożki, fantazyjne wzory - niesamowicie wyglądają tak ułożone różnokolorowe i aromatyczne przyprawy. Pod każdym stożkiem etykieta - po arabsku i francusku. Towar jest wystawiany w takich ilościach, że nie potrafię sobie wyobrazić, żeby to się sprzedało jednego dnia. Co więc robią ze świeżymi towarami (mięso, ryby, obrane czy pokrojone warzywa), które się nie sprzedadzą? To jest zagadka. Z takich egzotycznych towarów żywnościowych (jak wspomniana wielbłądzina), widzieliśmy też ślimaczki - w skorupkach, znacznie mniejsze od winniczków. A jeśli ktoś podczas zwiedzania czy zakupów poczuje głód, to może kupić tradycyjny marokański chlebek prosto od piekarza (2 dirhamy).

Fontanna na placu Nejjarine
Zerkamy do Mauzoleum Idrysa II

Wchodzimy na uliczkę farbiarzy - u góry wiszą świeżo ubarwione motki włóczki, a środkiem biegnie płaski rynsztok, do którego co chwila z jakiegoś warsztatu wylewane są wiadra mocno zabarwionej wody - trzeba uważać, żeby nie wdepnąć, bo plamy na butach i skarpetkach murowane. Na szczęście wylewający nie są na tyle bezczelni, żeby wylewać wprost pod nogi. W niewielkich zakładach barwione są tu rozprowadzane na cały świat tkaniny, bawełna i wełna owcza, którą wiesza się do wyschnięcia na sznurach rozpiętych nad ulicą. Dochodzimy do placyku Seffarine, który znajduje się po południowej stronie Meczetu Al-Karawijjin, w pobliżu rzeki Bou Khrareb, która przepływa przez serce medyny. Tu oferowane towary są od setek lat niezmienne - wyroby z miedzi i mosiądzu (głównie: naczynia, ozdoby, lampy), wyrabiane na miejscu, przez siedzących w warsztatach lub przed nimi rzemieślników.

Warsztat tkacki i sklep z tekstyliami

Dochodzimy do najstarszego w Fezie meczetu i przyległej do niego szkoły koranicznej (medresy) Al-Karawijjin, zwanego też po francusku Quaraouiyine. O jego powstaniu napisałem w akapitach poświęconych historii Fezu, tu tylko dodam, że była to pierwsza na świecie instytucja edukacyjna nadająca pierwszy stopień naukowy (co zostało uznane przez UNESCO i Księgę Rekordów Guinnessa). Jest też najstarszym uniwersytetem, który działa do naszych czasów (starszy od Uniwersytetu Jagiellońskiego o 500 lat)! Choć z pewnym zastrzeżeniem: uniwersytetem jest dopiero od 1946 roku, a wcześniej był „jedynie” szkołą koraniczną. Obecnie mogą się w nim uczyć zarówno osoby płci męskiej, jak i żeńskiej w wieku 13-30 lat, które opanowały cały Koran na pamięć! Zwiedzić go nie można, a jedynie mogliśmy zajrzeć przez otwarte drzwi na dziedziniec. Tuż przy meczecie znajduje się warsztat tkacki i duży sklep z tekstyliami, w większości wytwarzanymi na miejscu - krosna poruszane rękami i nogami cały czas pracowały. (Zobacz FILMIK) Tu wiele osób z naszej wycieczki coś kupiło, my również - cena nie była wygórowana, ale z góry ustalona (specjalne ceny dla grup p. Sebastiana, więc niestety nie można było się targować). W warsztacie mogliśmy też wejść na górę, na sam dach, skąd doskonale z góry widać było dziedziniec medresy, pomiędzy dachami pokrytymi zieloną dachówką. Przypomnieliśmy sobie, jak widzieliśmy to miejsce z punktu widokowego. W oddali widać też kolejny meczet - z Mauzoleum Idrisa II, do którego za chwilę będziemy się kierować.

Przez zadaszoną część handlową, ze strojami, sukniami kupowanymi między innymi na imprezy weselne, dochodzimy do meczetu, który powstał w miejscu pochowania Idrysa II, założyciela Fezu (więcej o nim w Historii Fezu). Tu również nie-muzułmanie wejść nie mogą - możemy tylko zajrzeć przez drzwi. To ważne miejsce dla Marokańczyków, najbardziej święte w całym Fezie, cel pielgrzymek. Przechodzimy przez plac Nejjarine ([neżerin]), z ciekawą fontanną (z XVIII wieku), ozdobioną mozaikami (i nie tylko). To miejsce związane z wyrobami z drewna, a obok, w XVI-wiecznym karawanseraju (zajazd), utworzono muzeum poświęcone stolarstwu. Wędrujemy kolejnymi uliczkami, sukami, z coraz to innymi towarami. Rzeczywiście na suku chyba można kupić wszystko! Coraz bardziej oddalmy się od centrum i zbliżamy do murów medyny.

Murowane lub gliniane kadzie do barwienia skór
Garbarnia Szawara (Chouara) - jedno z najciekawszych miejsc w medynie

Wchodzimy do budynku, przy którego wejściu stoi pan z dużym bukietem mięty i rozdaje po małej gałązce - zastanawialiśmy się dlaczego? Wchodzimy na najwyższe piętro i z każdym stopniem coraz lepiej rozumiemy do czego ma służyć mięta - tylko przyłożenie jej do nosa jest w stanie zmniejszyć choć trochę potworny fetor. Jesteśmy w farbiarni i jednocześnie garbarni Szawara (Chouara), która jest jedną z najbardziej znanych na świecie i stanowi obowiązkową atrakcję turystyczną w Fezie. To tradycyjna garbarnia, w której skóry zwierzęce są przetwarzane przy użyciu naturalnych materiałów i metod stosowanych od stuleci. Najpierw namacza się skóry w kadziach wypełnionych mieszanką wapna, ptasich odchodów i innych naturalnych składników. Następnie są one szorowane, farbowane i zmiękczane, zanim zostaną zamienione w skórę, z której dopiero można uszyć ubrania, buty czy torby. Wykorzystuje się tu naturalne barwniki na bazie szafranu, mięty lub henny. Z platformy widokowej na najwyższym piętrze widać jak na dłoni całą garbarnię i wielkie murowane kadzie, w których rzemieślnicy pracują rękami i nogami. Jeszcze do niedawna nie mieli żadnych ubrań ochronnych - to praktycznie jedyna zmiana, która nastąpiła od średniowiecza. Ale mimo tych zabezpieczeń praca w takich warunkach jest niezwykle niebezpieczna dla zdrowia garbarzy! Na ścianie po prawej stronie suszyły się dziesiątki skór - sądząc po kolorze i rozmiarach - wielbłądzie. Przy garbarni oczywiście sklep - z niesamowitym wyborem wyrobów ze skóry, w cenach niższych niż np. w Polsce. A przy tym to wyroby w 100% naturalne, ręcznie wykonane, a nie namiastki z Chin. Część naszej grupy pozostaje na zakupach, my z lokalnym przewodnikiem, mniejszą grupką, powoli wydostajemy się z medyny.

Szkoła koraniczna Bu Inania

Dziedziniec szkoły koranicznej Bu Inania
Dziedziniec szkoły koranicznej Bu Inania

Przejeżdżamy autokarem na drugi koniec medyny, w okolice bramy Bab Bu Dżelud zwanej Błękitną (lub Niebieską) Bramą i kierujemy się do szkoły koranicznej (medresy) Bu Inania. Medresa została zbudowana w latach 1350-1356 przez Abu Inan Farisa, sułtana z dynastii Marynidów, wielkiego miłośnika sztuki i kultury. Przy medresie znajduje się meczet z minaretem - jest bowiem jedną z niewielu medres w Maroku, które pełnią również funkcję meczetu piątkowego. I równocześnie jedną z niewielu, które mogą zwiedzać nie-muzułmanie. To jedna z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych medres w  Maroku. Słynie ze swojej bogatej architektury i licznych zdobień, uważana jest za jedno z najważniejszych osiągnięć architektury dynastii Marynidów.

Dwukondygnacyjna budowla zbudowana została na planie prostokąta, z wewnętrznym kwadratowym dziedzińcem wyłożonym płytami marmuru i onyksu, z trzech stron otoczonym krużgankami. Możemy zwiedzić dziedziniec szkoły i przyjrzeć się części z tych dekoracji. Te zdobienia fascynują podwójnie - najpierw oglądane z pewnej odległości, a potem ponownie - kiedy się podejdzie i zobaczy wszystkie misternie wykonane detale. Dolną część ścian zajmują mozaiki, następnie jest pas większych płytek ceramicznych, powyżej których ściany pokryte są drobno rzeźbioną sztukaterią z dużą różnorodnością motywów. Sufity wykonane są z rzeźbionego drewna cedrowego. Wzdłuż południowej krawędzi dziedzińca biegnie niewielki kanał, który zasilany jest wodą z rzeki Fez (Oued Fes). Kanał pełni nie tylko funkcję ozdobną - dostarcza też wodę potrzebną do rytualnych ablucji. Przecinają go dwa małe mostki w narożnikach dziedzińca, które zapewniają dostęp do sali modlitewnej po drugiej stronie. Wnętrze sali przedzielone jest poprzecznym rzędem łuków wspartych na kolumnach z marmuru i onyksu. Światło zapewniają okna z kolorowym szkłem osadzonym w stiukowych kratach. Podobno jest ona jeszcze ładniej ozdobiona, ale niestety nie mogliśmy tam wejść, a jedynie zajrzeć z daleka (na zdjęciu - sala modlitewna za moimi plecami). Nad północno-zachodnim narożnikiem medresy wznosi się minaret, wykonany z cegły, na planie kwadratu.

Pozostałości konstrukcji zegara wodnego

Naprzeciwko medresy stoi dom Dar al-Magana, na którego fasadzie umieszczone są pozostałości, nie do końca poznanego, zegara wodnego, który służył do wyznaczania właściwych godzin modlitw. W fasadzie budynku jest 13 wsporników. Na każdym z nich znajdowała się kiedyś misa z brązu, widoczna na starych fotografiach. Mechanizm zegara już nie istnieje, ale podejrzewa się, że woda w jakiś sposób powodowała, że co godzinę z okna powyżej misy wpadała do niej metalowa kulka (zawieszona na lince zamocowanej do wspornika nad oknem) wydając dźwięk dzwonienia.

Błękitna Brama niebieska jest tylko od tej strony
Za bramą widać czubek minaretu medresy Bu Inania

Błękitna Brama (Bab Bu Dżelud)

Do medyny prowadzi dziewięć bram, jednak najbardziej okazałą jest właśnie Błękitna Brama, która w istocie niebieska jest tylko z jednej strony, a z drugiej – zielona. Zdobią ją malowane płytki ceramiczne w kolorach typowych dla Fezu - kobaltowym i złotym, a od strony medyny w kolorach islamu: złotym i zielonym. Oddziela świat z ruchem samochodowym od labiryntu wąskich uliczek, gdzie auto się nie zmieści, a towary są noszone przez osiołki. Błękitna Brama nie jest bardzo stara - zbudowano ją zaledwie 100 lat temu - w 1919 r. - stąd nazywana jest również Nową Bramą (wcześniejsza, XIII-wieczna brama o tej nazwie, była znacznie skromniejsza). Bab Bu Dżelud jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Fezu i popularnym miejscem wśród turystów. Stanowi punkt wyjścia dla wielu wycieczek po medynie, łatwo tu można wezwać taksówkę po męczącym zwiedzaniu. Teoretycznie mieliśmy tu mieć trochę czasu na zdjęcia, ale z jakiegoś powodu nic z tego nie wyszło. Nie mamy więc stąd takiego zdjęcia, jakie byśmy chcieli mieć 🙁

Widok za dnia z dachu hotelu na nową część Fezu

Wracamy do hotelu, na lunch - wyjątkowo nie na kolację, bo większość osob dokupiła fakultatywną Kolację Feską. Idąc na lunch, na 7. piętrze hotelu spotkała nas kolejna, wspomniana już niespodzianka. To najwyższe piętro to była właściwie dobudówka na dachu - część zajmowała przeszklona restauracja, skąd mieliśmy doskonały widok na miasto - i za dnia, i po zmroku. Drugą część dachu zajmował basen o powierzchni 30-40 m² - pod gołym niebem! Po obiedzie mieliśmy kilka godzin czasu wolnego, postanowiliśmy go wykorzystać, żeby przejść się po mieście, w pobliżu hotelu. A sama kolacja? Warto było skorzystać, żeby poznać lokalne tradycje, folklor, w ładnym miejscu (lokal super!) i przy dobrym jedzeniu (tażin z jagnięciny ze śliwkami, migdałami i sezamem też smaczny). Ale nie nazwałbym tego obowiązkowym punktem pobytu w Fezie (głównie ze względu na męczącą muzykę). Więcej o tej atrakcji w osobnym rozdziale.

wstecz dalej