Masowa imigracja - Druga fala (2020)
Nowa fala imigracji po wycofaniu się Turcji z umowy
28 lutego 2020 r. Turcja nieoczekiwanie ogłosiła, że nie będzie zatrzymywać na swym terytorium uchodźców z Syrii, którzy podejmą próbę, by drogą morską lub lądową dostać się do Europy.
Było to spowodowane zaostrzeniem się konfliktu zbrojnego na granicy turecko-syryjskiej i stratami wśród żołnierzy tureckich oraz wzmożoną falą migracji ludności z Syrii do Turcji.
Jest to też formą presji na Unię Europejską i NATO w celu uzyskania wsparcia dla tureckiej operacji wojskowej w Syrii.
Turcy, informując przebywających na swoim terenie uchodźców, że otwierają im granice do Unii Europejskiej „zapomnieli” wspomnieć,
że po drugiej stronie granica nie będzie otwarta.
Już następnego dnia kilkanaście tysięcy osób próbowało sforsować granicę turecko-grecką - głównie przez płyciznę na niektórych odcinkach granicznej rzeki Ewros. Dziesiątki tysięcy kolejnych koczowało przy granicy, a w drodze do Grecji są kolejni (m.in. dowożeni autokarami z obozów w centrum Turcji).
Na granicy wywiązały się walki w czasie których grecka policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych, a imigranci kamieni.
Ci, którym udało się nielegalnie przekroczyć granicę zostali aresztowani.
W oczekiwaniu na jeszcze większą falę przybyszów
władze w Atenach podjęły decyzję o podniesieniu ochrony granic do najwyższego poziomu i wzmocnieniu posterunków granicznych policją i wojskiem.
Ateny wyciągnęły lekcję z kryzysu migracyjnego w 2015 r. i wiedzą, że jeśli nie zamkną granic, to zrobią to kraje położone dalej na północ,
pozostawiając tym samym wszystkich imigrantów przybywających do Grecji na jej terenie. A po poprzedniej fali (2015-2016) na terenie Grecji
przebywa nadal ponad 100 tys. przybyszów. W kraju liczącym 11 mln mieszkańców to bardzo dużo. Prawie połowa z nich koczuje w przepełnionych (nawet 5-8 krotnie) obozach na pięciu greckich wyspach: Lesbos, Chios, Samos, Leros i Kos.
Europa już nie oczekuje na imigrantów z otwartymi ramionami
Według władz Grecji, tylko w pierwszym tygodniu marca, policja i wspomagające ją siły udaremniły nielegalne przekroczenie granicy
30 tysiącom osób. Najbliższe tygodnie i miesiące pokażą, czy granica Grecji, a tym samym Unii Europejskiej pozostanie szczelna.
Podczas pierwszej fali imigracji przywódcy krajów zachodniej Europy z otwartymi rękami oczekiwali na przybyszów, a niektórzy wręcz ich zachęcali do przybycia do Europy. Kraje Europy środkowo-wschodniej, a zwłaszcza Polska i Węgry, od początku były przeciwne przyjmowaniu imigrantów. Po kilku latach okazało się, że większość przybyszów to imigranci zarobkowi, a nie uchodźcy, większość przybyło z Afganistanu, a nie z ogarniętej wojną domową Syrii, że to głównie mężczyźni, a nie rodziny z dziećmi. Dodatkowo okazało się, że przybysze są zainteresowani prawie wyłącznie zasiłkami, a nie podjęciem pracy i nie mają ochoty na asymilację z lokalnym społeczeństwem. Udowodniono też w kilku przypadkach, że realizatorzy zamachów terrorystycznych w ostatnich latach w Europie, dostali się tu z falą imigrantów (m.in przez Grecję). Obecnie widać zmianę nastawienia na zachodzie Europy - przywódcy rozmawiają mniej o podziale ewentualnych imigrantów, a bardziej o uszczelnieniu granicy, wsparciu Greków siłami Frontex (Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej) i ochronie Unii Europejskiej przed napływem przybyszów. Prezydent Turcji takie podejście nazywa łamaniem Konwencji Genewskiej w sprawie uchodźców wojennych, ale „zapomina” chyba o tym, że uchodźcą jest się docierając do pierwszego kraju nieobjętego wojną, czyli Turcji, a chcąc migrować dalej osoby takie są już imigrantami, a nie uchodźcami.
Pandemia koronawirusa SARS-CoV-2
W połowie marca w Grecji pojawiły się pierwsze przypadki zarażenia koronawirusem powodującym chorobę COVID-19, w tym jeden na Lesbos. Jeśli zakażenie przeniesie się do obozów uchodźców, może dojść do tragedii i wybuchu przemocy. Atmosfera na wyspie i tak jest już napięta do granic możliwości. Zamieszkujący wyspę Grecy od miesięcy protestują przeciwko imigrantom, a w takiej sytuacji będą starali się odciąć obóz od świata, co może spowodować tam wielką katastrofę humanitarną.
Miesiąc po „otwarciu” granicy dla uchodźców, kiedy liczba zakażonych w Turcji zaczęła gwałtownie rosnąć (9 tys.), władze w Ankarze zdecydowały o wycofaniu imigrantów znad granicy z Grecją.
Część koczujących osób już wcześniej zdecydowała się opuścić pogranicze, reszta została otoczona przez turecką policję. Funkcjonariusze kazali spakować koczującym ludziom rzeczy, a namioty, w których mieszkali, zostały zniszczone. Takimi samymi autokarami, którymi wcześniej przywieziono ich w to miejsce, teraz zabrano ich w głąb kraju, gdzie po dwutygodniowej kwarantannie w kilku różnych ośrodkach, zostali wypuszczeni i pozostawieni bez wsparcia. Podobno niektórzy zostali przetransportowani nad Morze Egejskie i poradzono im zakup we własnym zakresie pontonów i kurs na Grecję.
2 kwietnia zamieszkały przez 2300 osób obóz dla uchodźców Ritsona (ok. 70 km od Aten) został objęty kwarantanną po tym, jak wykryto tam 20 przypadków koronawirusa SARS-CoV-2. Uchodźcy w obozie zakazili się po tym, jak jedna z mieszkających tam kobiet została zakażona podczas porodu w szpitalu. Co dziwne wszystkich zakażonych pozostawiono w obozie i wirus zapewne dalej się tam szerzy. Kilka dni później stwierdzono zachorowanie u Afgańczyka z innego obozu położonego jeszcze bliżej Aten (Malakasa - 40km). Został on przewieziony do szpitala w stolicy, a od osób, z którymi mężczyzna się kontaktował pobrano wymazy do testów.
Obóz został poddany dwutygodniowej kwarantannie, a wokół niego wzmocniono siły policyjne. 21 kwietnia stwierdzono 150 zakażeń wśród imigrantów z Afryki przebywających w obozie w Kranidi koło Epidauros na Peloponezie. Wśród Greków liczba nowych zakażeń spadła w drugiej połowie kwietnia do zaledwie kilkunastu dziennie, więc obecnie to wśród imigrantów przybywa najwięcej zarażonch.
Koronawirus i ogień w obozie Moria na Lesbos
Sytuacja w największym europejskim obozie dla uchodźców na wyspie Lesbos od wielu miesięcy była dramatyczna. Zbudowany dla ok. 3000 tys. osób, oficjalnie zamieszkiwało ok. 11-12 tysięcy, a nieoficjalnie nawet 15 tys. W namiotach, kartonowych szałasach, blaszanych barakach - oczekiwali tu na zgodę na azyl i relokację imigranci - głównie z Afganistanu. Warunki sanitarne były tragiczne - jedna toaleta na tysiąc osób, kolejki po jedzenie, do lekarza (coraz częstsze zachorowania). Do tego powszechne kradzieże, gwałty a nawet morderstwa - grecka policja od dawna nie wchodziła za ogrodzenie. Niektórzy imigranci koczowali tam ponad 2 lata, więc złość narastała. A wśród okolicznych mieszkańców rosła wrogość do przybyszów.
W marcu 2020r. z obawy przed dostaniem się do obozu koronawirusa, obóz został prawie odcięty od świata i przez pół roku opierał się pandemii. 2 września potwierdzono pierwszy przypadek koronawirusa w obozie, potem kolejne 34 i greckie władze podjęły decyzję o całkowitym blokadzie wejść i wyjść. Plotki o planowanej ewakuacji personelu i budowie nowego ogrodzenia doprowadziły do wybuchu dwóch pożarów 8 i 9 września. Wiele ognisk wskazywało na celowe podpalenie zapewne przez mieszkańców obozu (zatrzymano w związku z tym 5 osób). Ogień rozprzestrzenił się szybko, pochłaniając prowizoryczne namioty, tekturowe domy, śmieci i gaje oliwne. Tysiące osób próbowało wydostać się na zewnątrz, ale utrudniały to służby i greccy nacjonaliści uzbrojeni w kije bejsbolowe. Drugi pożar, kolejnego dnia dopełnił zniszczenia.
Na wyspie ogłoszono stan wyjątkowy - obóz nie nadawał się już do zamieszkania, więc jego mieszkańcy rozeszli się po okolicy.
Grecy zapowiedzieli, że nie planują masowych przenosin migrantów z Lesbos - budują nowy obóz przejściowy, na razie na 5 tys. łóżek, ale zaledwie 1000 osób zdecydowało się tam przenieść.
Docelowo ma tu powstać nowy obóz (Kara Tepe) - przy większym wsparciu i zaangażowaniu Unii Europejskiej - na 12 tys. osób.
|