Hotel Blue Green Bay ***Zatoka Panormos Zatoka Panormos to druga pod względem wielkości zatoka na wyspie (po zatoce, nad którą leży stolica). Długa na ponad 500 metrów żwirkowo-kamienista plaża jest jedną z najładniejszych na Skopelos. I jedyną, która od lat za czystość i bezpieczeństwo wyróżniana jest Błękitną Flagą. Zatoka jest głęboka, więc woda bywa tu o kilka stopni chłodniejsza niż w innych rejonach wyspy, ale i tak jest bardzo ciepła. Plaża przy brzegu i w wodzie pokryta jest drobnymi, kilkucentymetrowymi kamykami (formalnie to żwir), więc obuwie do wody nie jest niezbędne, ale przydatne (głębiej kamyki robią się większe i śliskie). Dno początkowo opada dość łagodnie, ale już kilkanaście metrów od brzegu bardzo szybko robi się głęboko. Wzdłuż plaży znajduje się wiele tawern - nie tylko ze stolikami, ale też z własnymi leżakami i parasolami. Tawerny przeważnie usytuowane są po obu stronach ulicy jednocześnie, tzn. główny budynek i czasem kilka stolików po jednej stronie, a większość pozostałych stolików - po drugiej, przy plaży. Ulica, choć to główna droga wyspy, nie jest ruchliwa i kelnerzy chodzą z talerzami z jednej strony ulicy na drugą. Leżaków przy plaży jest bardzo dużo - wystarczy coś zamówić (nawet tylko do picia) w tawernie i za korzystanie z leżaków nie trzeba wówczas dodatkowo płacić. Większość hoteli i pensjonatów leży z dala od morza i plaży - ich goście muszą korzystać z leżaków należących do tawern, albo z własnych mat (część plaży jest niezagospodarowana). Nad samym morzem są aż trzy hotele - to wbrew pozorom dużo, bo na Skopelos przeważnie leżą one z dala od morza. Kompleks dwóch hoteli: Adrina SPA **** i Adrina Beach ***, leżących przy własnych plażach, kilkaset metrów od tej głównej, to najlepsze hotele nie tylko na Skopelos, ale i na całych Sporadach Północnych. Trzecim hotelem jest nasz Blue Greeen Bay ***, mniejszy i pewnie trochę gorszy od Adriny, ale za to stoi praktycznie „na” plaży a nie przy niej. Z Panormos jest ok. 13km do stolicy wyspy, miasta Skopelos oraz ok. 14km do Glossy, drugiego co do wielkości miasta na wyspie. Autobusy jeżdżą tam kilkanaście razy dziennie w sezonie, a kilka razy dziennie poza nim. Hotel Blue Greeen Bay Hotel Blue Greeen Bay leży przy północnym krańcu tej długiej plaży - kilka minut spacerem od mini-marketu, bankomatu i przystanku autobusu. Sąsiaduje z najlepszą tawerną w okolicy - Linarakia Restaurant - słynącą z dań z ryb i owoców morza. Hotel rzeczywiście jest niewielki - ma zaledwie 16 pokoi i czasem traktowany jest jako duży pensjonat. Mogliśmy się o tym przekonać płacąc podatek turystyczny - 0,5€/dobę, a w „normalnym” hotelu stawka wynosi od 1,5 do 4,5€. Dla gości z biura Rainbow od kilku lat przydzielane są 4 sąsiednie (z 8) pokoje na parterze. Mają one tę zaletę, że wprost z nich wychodzi się nad basen. Pozostałe 8 pokoi, z I i II piętra, mają wyjścia z tyłu budynku. Minusem pokoi na parterze jest ich mały rozmiar, ale ile czasu spędza się w pokoju? Pomimo, że prawie cała jedna ściana pokoju to wielkie okno, wewnątrz jest trochę ciemno. Spowodowane jest to chyba powłoką lustrzaną na szybach, która ogranicza nagrzewanie pokoju przez słońce (i jednocześnie uniemożliwia zaglądanie do środka) oraz przez siatki przeciwko owadom. W ciągu dnia, nawet przy odsłoniętych firanach, nie widać wnętrza pokoju (również przy zapalonym świetle). Choć pokoje są małe, to niczego w nich nie brakowało: TV (z 3 polskimi programami), lodówka, klimatyzacja ręcznie sterowana, minisejf, czajnik elektryczny z zestawem herbat. Łazienka też jest mała, ale nie ciasna, z prysznicem i umywalką. Tu też było wszystko co jest potrzebne: ręczniki wymieniane codziennie, podstawowe środki toaletowe, w tym szczoteczki do zębów i pasta, suszarka oraz jednorazowe laczki z materiału. Przed wejściem do pokoju jest niewielki taras z ogrodowymi fotelami i stolikiem. Kiedy pierwszego dnia, zmęczeni po podróży, weszliśmy do naszego pokoju, zastaliśmy w nim zestaw powitalny: butelkę niezłego białego wina i słodycze (a w lodówce: dużą butelkę wody). Pokoje sprzątane były codziennie. Codziennie też otrzymywaliśmy nowe komplety ręczników (za wyjątkiem plażowych, zmienianych na życzenie), a co drugi dzień zmieniana była pościel. Pokojówka przychodziła też dodatkowo wieczorem, oferując przygotowanie łóżka do spania. Ale radziliśmy sobie z tym sami, więc tylko zostawiała nam po ciasteczku (które normalnie kładła na uporządkowanym łóżku). Niby drobiazg, ale było to miłe. Zresztą cała obsługa hotelu była miła i życzliwie nastawiona. Podobno to się zmienia, jeśli goście są zbyt wymagający, ale my tego nie zaobserwowaliśmy. Stolik i dwa ogrodowe krzesła składały się na coś, co w opisie hotelu na stronie Rainbow nazwane było „lobby” (jeszcze przed naszym wyjazdem, bo obecnie określenie to zniknęło). Było to nic innego, jak tylko przedsionek do recepcji - małego pomieszczenia za ostatnim pokojem na parterze. Recepcja była otwarta od 8:00 do północy, ale właściwie nie było potrzeby tam chodzić. Byliśmy tam zaledwie 3 razy - po przybyciu, pozostawiając klucz od wynajętego auta i przedostatniego dnia, płacąc podatek turystyczny. Hotel jest tak mały, że już po kilku dniach znało się z widzenia prawie wszystkich gości. Ponieważ nie ma w nim żadnych atrakcji dla dzieci, ani żadnych animacji, nie jest celem rodzin z dziećmi. Podczas naszego pobytu była tylko jedna kilkuletnia dziewczynka z Polski, a większość gości to były pary w średnim wieku, głównie z Polski i Niemiec. Być może w ścisłym sezonie przyjeżdża tu trochę więcej dzieci. Na terenie całego hotelu panował spokój, a jedyne dźwięki, jakie słyszeliśmy, to niezbyt głośna muzyka z baru i szum morza. I sporadycznie odgłos auta jadącego szosą za hotelem. Czuliśmy się bardziej jak w jakiejś luksusowej willi nad morzem niż w hotelu - wszędzie było bardzo blisko. Z pokoju zaledwie kilka metrów mieliśmy do basenu, kilkanaście do baru i najdalej do plaży: „aż” 20-30 metrów. Na terenie hotelu i sąsiedniej tawerny kręciło się kilka kotów - młodych, starych, spasionych i chudych. Każdy był inny - i pod względem wyglądu, i charakteru. Od wybrednego, grubego, rudego „Garfielda”, po małego wychudzonego kociaka, który nie gardził żadnym jedzeniem. Ten ostatni skradł nasze serce swoimi harcami. Pojawiał się błyskawicznie przy nas, gdy tylko zasiadaliśmy do posiłku. Początkowo był nieufny, ale po kilku dniach już dawał się pogłaskać, a nawet wpychał się nam do pokoju. Mamy nadzieję, że przez nasz pobyt podtuczyliśmy go chociaż trochę... Basen i plaża Basen hotelowy jest niewielki, choć sfotografowany z odpowiedniej perspektywy może wydawać się duży. Jednak dla 16 pokoi był zupełnie wystarczający. Tylko leżaków było przy nim mało - zaledwie 16. Więc jeśli ktoś chciał mieć dobre miejsce, musiał rezerwować leżak zaraz po śniadaniu. Choć bywały dni, że nawet w południe nie wszystkie leżaki były pozajmowane. Według oznaczeń, basen ma od 0,9 do 1,6m głębokości, ale w rzeczywistości nie znaleźliśmy w nim miejsca głębszego niż ok. 1,4m. Woda w basenie nie była wiele cieplejsza od tej w morzu - co nas trochę zdziwiło. Podczas pierwszych naszych pobytów w Grecji plażowaliśmy głównie przy basenie, ale ostatnio zdecydowanie bardziej wolimy plaże. Tak było i na Skopelos - w basenie pływaliśmy tylko raz. Plaża hotelowa ma bardzo dużo leżaków (jak na 16 pokoi) - naliczyłem ok. 90. Ale korzystają z niej nie tylko goście hotelowi. Zaraz po śniadaniu była całkowicie pusta. W południe większość leżaków była już zajęta - czy to przez gości hotelowych, czy też innych turystów. Ale pojedyncze zawsze były wolne. Dla gości hotelowych leżaki i parasole były bezpłatne (płatne były plażowe loże z baldachimem). Natomiast przybysze z zewnątrz również mogli z nich korzystać - wystarczyło, że zamówili coś w naszym barze. Przeważnie zajmowaliśmy leżaki przy samym brzegu morza - jego szum zagłuszał muzykę i sporadyczne dźwięki przejeżdżających drogą aut. Z plaży jest blisko do baru, gdzie przez cały dzień mieliśmy bez ograniczeń darmowe napoje: soki, napoje gazowane, piwo, wino czy lokalny bimber - tsipouro (cztaj: cipuro). Za kawę frappé musieliśmy jednak płacić - 3,5€ - to typowa cena jak na bar hotelowy (w Chorze płaciliśmy 3€, a na Alonisos tylko 2,5€). Choć była to już prawie połowa września, woda w morzu była wciąż ciepła. Z leżaków do wody mieliśmy zaledwie kilka kroków, więc co chwilę szliśmy się wykąpać, popływać. Podobnie jak w pozostałej części zatoki, plaża hotelowa pokryta jest płaskimi kamykami, wielkości orzecha lub mandarynki. Do kilku metrów od brzegu w morzu były takie same małe, płaskie kamyczki jak na brzegu - można było spokojnie wejść bez obuwia. Kawałek dalej, kiedy woda sięgała piersi, kamienie robiły się większe i trochę śliskie - tu już przydawało się obuwie. Ale nie było niezbędne (jeżowców też nie ma). Ja przynajmniej raz dziennie płynąłem w poprzek zatoki na drugą stronę i z powrotem. Wzdłuż linii czerwonych boi była to trasa ok 1km. Chyba nigdzie podczas naszych pobytów w Grecji nie miałem takich dobrych warunków do pływania dłuższych odcinków. Wyżywienie Nasze doświadczenia z hotelowym wyżywieniem rozpoczęliśmy od kolacji (19:00-21:00). Tradycyjnie w Grecji, jest ona podstawowym i najobfitszym posiłkiem w ciągu dnia. Jadaliśmy ją w wydzielonej strefie przy barze, kilka metrów od szumiącego morza. Przed każdą kolacją otrzymywaliśmy zwinięte w rulon i przewiązane sznureczkiem menu - do wyboru były 2-3 przystawki (np. zupa), 2 sałatki i 2-3 dania główne. A na koniec deser. Przez cały nasz tygodniowy pobyt żadne danie główne się nie powtórzyło. Wszystkie były bardzo smaczne, przygotowane na bazie ryb, owoców morza (wyśmienite krewetki i ośmiornice), mięsa z baraniny czy kurczaka. Były też dania wegetariańskie. Napoje do kolacji - białe wino, piwo, woda, sok czy napoje gazowane - otrzymywaliśmy błyskawicznie wraz z przystawkami. Na główne danie musieliśmy czekać ok. 15-30 minut. Potrawy przygotowywane były w małej kuchni w budynku głównym, skąd serwował je szef baru („Captain” Christos) lub kelnerka. Zawsze jedną z dwóch sałatek do wyboru była choriatiki czyli „sałatka wiejska”, poza Grecją znana jako „sałatka grecka”. Otrzymywaliśmy jedną porcję sałatki na dwie osoby - w dużej misie. Jedzenie ze wspólnego talerza części potraw (m.in. sałatek) jest głęboko zakorzenioną w Grecji tradycją. Po głównym daniu byliśmy zwykle bardzo najedzeni, więc deser (lody lub greckie ciasta) mieściliśmy już z trudem. Śniadania (8:00-10:30) były w formie bufetu w osobnym budynku. Wielkiej różnorodności na półmiskach nie było i codziennie prawie to samo, ale w wystarczającej ilości. I co ważniejsze - smaczne. Nietypowe dla Grecji było pieczywo - świeżutkie. Ale to podobno cecha Skopelos - w każdej miejscowości są piekarnie, w których od samego rana piecze się pieczywo. Do pieczywa: wędliny, różnorodne sery, jajka smażone i gotowane, kiełbaski na gorąco, czy smażone warzywa i pieczarki. Oczywiście także jogurty i różnego rodzaju płatki, dżemy. Jedyna rzecz, której nam brakowało, to świeże warzywa - pomidory lub ogórki. Ale nie rosną one na tej wyspie, muszą być sprowadzane i pewnie cały transport przerabiany jest na sałatkę grecką :) Ale za to codziennie był miejscowy specjał: tyropita - ciasto, nadziewane kozim serem, pieczone w oliwie. A także ciasta i ciasteczka na słodko oraz owoce. Z automatu był wrzątek do herbaty, różne rodzaje kawy, czekolada na gorąco oraz soki i napoje gazowane. W środku dnia (13:00-14:00), w barze przy basenie, serwowany był lunch. Było to jedno danie, bez wyboru - np. makaron z sosem, pizza czy tortilla nadziewana szynką i serem. Lunch serwowany był bardzo szybko - przeważnie stanowił dla nas krótką przerwę w plażowaniu. Chociaż wystarczający, nie był obfity. Był więc takim posiłkiem, z którego można było bez wielkiej straty zrezygnować i poszukać czegoś innego do jedzenie poza hotelem - w jednej z wielu tawern w Panormos czy innych miejscowościach. Napoje do lunchu serwowano takie same, jak do kolacji. Na wyżywienie w formule All Inclusive Light, oprócz tych trzech posiłków składały się różne napoje podawane w barze od 10:00 do 22:00: wino, tsipouro lub ouzo, piwo, soki, napoje gazowane, kawa i herbata albo woda. Za inne, np. frappé, musieliśmy dodatkowo płacić. Podobno był też podwieczorek (kawa, herbata i ciastka), ale nie interesował nas wcale, więc nawet nie wiem, gdzie był serwowany i jak to wyglądało. Jedyną drobną „nieprzyjemnością” podczas wszystkich posiłków były osy. Na wyspie jest ich bardzo dużo, pewnie za sprawą dużej ilości sosen i owadów, które wśród nich żyją. Zwykle nie odczuwaliśmy ich obecności, ale podczas posiłków zlatywały się do jedzenia i były dość uciążliwe. Podobno najbardziej smakuje im mięso z kurczaka (tak twierdził „Captain”), więc w ostatnich dniach staraliśmy się go nie brać, ale chyba niewiele to dawało. Również niewiele pomagało palenie mielonej kawy w popielniczkach, w różnych miejscach baru. Podobno osy nie lubią tego dymu, ale te w hotelu chyba miały inne preferencje. Uciążliwość os była głównie psychologiczna, bo nie słyszeliśmy, żeby kogokolwiek użądliły podczas naszego pobytu. |