Podróż na PeloponezPeloponez to znacznie mniej popularna destynacja niż np. wyspy greckie, więc i wybór lotnisk był niewielki: czartery Rainbow Tours leciały tylko z Warszawy i Katowic. Od czasu ukończenia autostrady z Torunia do Łodzi, dojazd do Okęcia jest komfortowy. Pierwsze 50 km jedzie się co prawda drogą krajową, ale kolejne 250 km - autostradami i ekspresówkami niemal do samego lotniska. Wylot mieliśmy o 6:30, więc z domu wyruszyliśmy po północy i z dużym zapasem czasu dotarliśmy na Okęcie. Początkowo chcieliśmy zostawić samochód na parkingu przed lotniskiem, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na duży parking P24, znajdujący się po drugiej stronie pasa startowego. Błyskawicznie załatwiliśmy formalności i po kilkunastu minutach byliśmy już w terminalu. Port lotniczy Warszawa - Okęcie przez 8 lat, jakie minęły od naszego wylotu na Korfu, zmienił się nie do poznania. Mimo wczesnej pory i końca wakacji wielka hala odlotów była zatłoczona. Jako jedni z pierwszych pozbyliśmy się bagaży i pozostało nam już tylko prawie dwugodzinne oczekiwanie na wejście do samolotu. W poczekalni przy bramkach wyjściowych zaciekawiła mnie palarnia. Ale nie ze względów praktycznych, bo sami nie palimy, tylko dlatego, że ludzie w środku wyglądali jak ryby w akwarium. I nie jestem pewien, czy czuli się komfortowo, narażeni na wzrok pasażerów pozostających na zewnątrz. Po raz drugi lecieliśmy liniami Enter Air i ponownie samolotem Boeing 737 starszej generacji, bez ekranów wyświetlających mapę lotu czy choćby podstawowe informacje o locie. Na szczęście po nieprzespanej nocy większość lotu przespaliśmy. Ok. 10:00 czasu lokalnego lądowaliśmy na lotnisku Araxos koło Patry. Dziwne wrażenie robiły błyszczące w słońcu, olbrzymie powierzchnie dachów foliowych - w tym regionie całe hektary upraw przykryte są nimi dla ochrony przed słońcem (nie mają bocznych ścian). Araxos to chyba najmniejszy port lotniczy, z jakiego korzystaliśmy w Grecji - terminal był nawet mniejszy od tego w Bydgoszczy. Ale to nie dziwi, skoro jest to lotnisko wojskowe, na którym dodatkowo w sezonie wakacyjnym lądują samoloty cywilne z 6 krajów. Dość sprawnie przebiegło odebranie bagaży i pozostał nam ostatni etap podróży - prawie trzygodzinna podróż autokarem do Loutraki - długo, zwłaszcza w porównaniu do 15-minutowego transferu taxi na Zakynthos. Krótko po opuszczeniu lotniska dotarliśmy do Patry - największego miasta na Peloponezie i trzeciego w całej Grecji. Aż niewiarygodne, że przy tak niskiej zabudowie mieszka tu ponad 170 tys. mieszkańców. Mnie osobiście bardziej od samego miasta zainteresował olbrzymi most wiszący Rion-Antirion, doskonale widoczny z okien autokaru. Podczas naszego poprzedniego pobytu na Peloponezie, 13 lat wcześniej, był dopiero we wczesnej fazie budowy - widzieliśmy wtedy podpory ledwie wystające ponad poziom morza. Teraz po raz pierwszy zobaczyliśmy go w całej okazałości - jest na prawdę imponujący. To obecnie trzeci na świecie (zaraz po zbudowaniu był pierwszy) pod względem długości most wantowy (rodzaj mostu wiszącego), długi na ponad 2.250 metrów i z pylonami wyrastającymi na 160 metrów ponad lustrem wody (więcej: Most Rion-Antirion). Niemal całą drogę jechaliśmy wzdłuż wybrzeża. Wbrew obawom długa podróż zleciała nam dosyć szybko, na słuchaniu informacji przekazywanych przez pilotkę, obserwowaniu z okien autokaru różnorodnego wybrzeża Zatoki Korynckiej i... na spaniu. Pilotka (okazało się, że to będzie nasza rezydentka - Ida) obudziła nas tuż przed mostem nad Kanałem Korynckim - stąd do hotelu zostało już tylko kilkanaście minut jazdy. Kiedy tam dotarliśmy okazało się, że mimo iż przybyliśmy godzinę po lunchu, ten na nas jeszcze czeka. Nie traciliśmy już czasu na rozpakowywanie bagaży, tylko jak najszybciej zeszliśmy na plażę, aby zanurzyć się w błękitnej wodzie Morza Jońskiego. Tego nam właśnie brakowało najbardziej - krystalicznie czystego i ciepłego greckiego morza.
|