Może się to wydać dziwne, ale na Krecie jest kilka bardzo piaszczystych plaż. Odwiedzamy dwie z nich: Elafonissos i Falassarna.

 
 
 

Elafonissos i Falassarna

Jest na Krecie kilka miejsc, o których najprawdopodobniej każdy coś słyszał. Wśród najsłynniejszych kreteńskich plaż są trzy takie. Pierwsza to Vai na wschodzie - otoczona palmami daktylowymi - zwiedziliśmy ją kilka lat temu (zobacz opis wycieczki na Vai). Kolejna to Laguna Balos (Błękitna Laguna) na Półwyspie Gramvousa. Początkowo planowaliśmy tam pojechać, ale perspektywa jazdy kilkanaście kilometrów szutrową drogą, pod górę, zniechęciła nas. Zwłaszcza, że i rezydenci, i wypożyczalnie odradzają dojazd tam samochodem, bo ubezpieczenia aut nie obejmują uszkodzeń powstałych na drogach gruntowych. Jako najwłaściwszą metodę dojazdu do Balos podaje się rejs statkiem. Trzecia - to plaża na Wyspie Elafonissos (Elafonisi) z różowym piaskiem - teraz właśnie na nią przyszła kolej.

Podobnie jak na Vai, wyruszyliśmy wcześnie, aby uniknąć tłumów. Z Gerani drogą „ekspresową” na zachód, aby tuż przed Kissamos, kierując się drogowskazem: Elafonissos 41km, skręcić w znacznie węższą drogę. Po kilku kilometrach (w Kaloudiana) skręcamy w prawo na południe, w kierunku gór. Drogowskazy widać było w ostatniej chwili, bo zasłaniał je pień olbrzymiego platana. Jedziemy teraz trochę szerszą drogą, która najpierw łagodnie, a potem coraz bardziej stromo wiedzie pod górę, aż do wioski Topolia (serpentyny). A po lewej stronie cały czas widzimy głęboki wąwóz. Kilka kilometrów za wioską jest parking na kilka samochodów i punkt widokowy na Wąwóz Topolia, gdzie zatrzymujemy się na moment. Wdrapaliśmy się już na ok. 400m n.p.m. i mamy tu mniej więcej połowę drogi. Tę łatwiejszą. Zaraz za parkingiem przejeżdżamy przez tunel - wąski, jednokierunkowy sterowany sygnalizacją świetlną. Za nim droga nie jest już tak stroma, czasem lekko opada, ale cały czas jesteśmy na wysokości ok. 400m. Kilka kilometrów przed Elos jest stacja benzynowa i mini („mikro”) market, a kawałek za nim - w Mili - mijamy szerokie skrzyżowanie z odbiciem w lewo - na Paleochorę. Jest tu fajna tawerna, z wieloma stolikami na dworze, pod drzewami - przyjemne miejsce na lunch. Droga nadal biegnie wśród gór, robiąc się coraz bardziej stroma. Docieramy do wioski Elos, która jest najwyższym punktem trasy - ok. 550m n.p.m. Wykiwały nas tu drogowskazy, kierując na starą drogę, choć gotowa jest już „obwodnica” - w drodze powrotnej nie damy się oszukać. Za Elos droga jest węższa, gorsza i bardziej kręta - same serpentyny - super jazda! Przejeżdżamy przez kilka wiosek, by w końcu zjechać w dół i dotrzeć do wybrzeża. Prawie płaską drogą, wzdłuż granatowego morza, docieramy do skrzyżowania z odbiciem na monastyr Chrysoskalitisa - zajrzymy tu w drodze powrotnej. Kiedy za nową dużą tawerną kończy się asfalt, to znak, że jesteśmy tuż przy wyspie Elafonissos. Trasa 62km od hotelu zajęła nam prawie 1,5 godziny.

Wyspa Elafonissos

Dotarliśmy do parkingu mniej więcej o tej samej godzinie (trochę po 10:00), co kilka lat wcześniej na Vai. I wówczas byliśmy przez chwilę na plaży zupełnie sami. Elafonissos jest zdecydowanie bardziej popularna i o tej porze było już sporo samochodów. Na szczęście sama plaża jest bardzo rozległa, więc tłumu jeszcze nie było, ale o samotności można było zupełnie zapomnieć. Dwa czy trzy wydzielone gruntowe parkingi, to zbyt mało - kierowcy parkują wzdłuż drogi i w jej odnogach, właściwie wszędzie gdzie się da, wokół krzaków i drzew. Stąd do morza jest zaledwie 100 metrów. Przechodzimy przez pas drzew i naszym oczom ukazuje się szeroka piaszczysta plaża i niesamowicie błękitne albo turkusowe, lekko pomarszczone morze. Tak jasnej i jednocześnie przejrzystej wody chyba jeszcze w morzu nie widzieliśmy (może jedynie na Karpathos). Piaszczyste dno ozdobione było pojedynczymi głazami i skałami - część z nich wystawała ponad wodę, ale większość była całkowicie zanurzona. Na wprost nas była wysepka Elafonissos - wysoka na kilka metrów, we wschodniej części piaszczysta, jednak w zachodniej skalista. Wyższe fragmenty wyspy porośnięte są rzadką makkią i trawą. Wyspa oddzielona jest od brzegu płytką, piaszczystą zatoką, miejscami przechodzącą w wąskie przesmyki i kanały. Bez problemu dało się przejść przesmykiem suchą stopą, ale poza sezonem nie zawsze tak jest. Wyspa Elafonissos słynie z różowego piasku, który barwę tę zawdzięcza rozdrobnionym muszelkom. Kolor ten czasami jest mniej, a czasem bardziej intensywny, ale trudno to uchwycić na zdjęciu. Przy płytkiej lagunie znajdują się dwie grupy parasoli z trzcinowymi daszkami i leżakami. Powoli są zajmowane, ale dużo miejsc jest jeszcze wolnych. W tym miejscu większość osób pozostaje, ale my poszliśmy kawałek dalej i za niewielkim wzgórzem znaleźliśmy sobie osłoniętą od wiatru piaszczystą plażę. Doznaliśmy szoku wchodząc do wody - była bardzo zimna - myślę, że nie miała więcej niż 18-19°C. Kryształowo czysta woda sprawiała, że doskonale widać było podmorskie skałki, nurkujących pływaków, czy cienie pływających osób na dnie. Wspaniałe miejsce. Szkoda tylko, że tak popularne - z każdą chwilą przybywało ludzi. Kiedy rozkładaliśmy się na „naszej” plaży, było tam zaledwie kilka osób. Ale gdy po dwóch godzinach zbieraliśmy się do powrotu, były już ich dziesiątki. To jeszcze nie taki tłum jak na plaży w Łebie w środku sezonu, ale dużo. To dopiero musiał być widok, jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy do wysepki docierali nieliczni. Wracaliśmy do parkingu brodząc w lagunie - miała zaledwie kilkanaście centymetrów głębokości. Jednak woda nie nagrzewała się zbytnio i była tylko trochę cieplejsza od tej w głębszych miejscach. Leżaki, które dwie godziny wcześniej były sporadycznie zajęte, teraz pozajmowane były prawie całkowicie. Na parkingu też zrobiło się tłoczno - oprócz dziesiątków aut stało też kilka autokarów.

Klasztor Chrysoskalitisa

W powrotnej drodze zbaczamy na chwilę do klasztoru Chrysoskalitisa, zbudowanego w XVIIw. na skałach tuż nad samym morzem. Skały te w wielu miejscach bardzo ciekawie przeplatają się z murami postawionymi ludzką ręką, tak jakby się uzupełniały. Jego nazwa, oznaczająca złote schody, nawiązuje do legendy mówiącej, że pielgrzymi, aby dotrzeć do klasztoru, muszą pokonać 98 stopni, a ostatni 99 złoty stopień widoczny jest tylko dla naprawdę wierzących. (Inna wersja mówi, że złoty schodek nie jest ostatni, tylko ukryty między pozostałymi). Mimo podwójnego liczenia doliczyłem się zaledwie 56 stopni od parkingu, aż do progu cerkwi. Być może kiedyś schody były dłuższe i sięgały do samego morza? Klasztor jest dostępny dla zwiedzających - wewnątrz znajduje się muzeum zawierające zbiory ikon, szat, ksiąg liturgicznych oraz przykładowa cela mnicha. Ponadto w osobnych pomieszczeniach znajduje się niewielkie muzeum folklorystyczne. Niestety nie można było robić zdjęć w cerkwi i tym razem nie dało się tego zakazu ominąć. Z tarasu przed kościołem rozpościera się ładny widok na skalisty brzeg i turkusowe morze.

Z Monastyru wracamy tą samą drogą na północną stronę Krety. Było ok. 14:00 i była to dobra godzina na jazdę - prawie nikt już nie jechał w stronę Elafonissos, a wracających też jeszcze było niewielu. Zatrzymaliśmy się na lunch w maleńkiej wiosce Mili. Zanim podano zamówione dania, dostaliśmy do przekąszenia suchary polewane oliwą. Spróbowaliśmy mussaki, gemista oraz koźlęciny. A wszystko to z sałatką grecką (nie wiadomo czemu miała dodaną marchewkę i kalafior) i frappé lub sokiem pomarańczowym. Gdy spytaliśmy, czy sok będzie ze świeżo wyciskanych owoców, pani się oburzyła - jak mogliśmy w to wątpić? Posiłek zjedzony na dworze, w cieniu drzew smakował wyśmienicie, a atmosfera w tawernie była taka, że nie chciało nam się stamtąd ruszać. Jednak czas było jechać dalej, do kolejnej znanej plaży - w miejscowości Falassarna.

Kiedy docieramy do Kissamos, wjeżdżamy z powrotem na drogę „ekspresową” i jedziemy na zachód, wzdłuż wybrzeża, aż do jej końca. Skręcamy na wąską drogę biegnącą w głąb lądu. Mijamy odgałęzienie biegnące na Półwysep Gramvousa i do kolejnej słynnej plaży: Laguny Balos. Może uda nam się ją odwiedzić przy kolejnym pobycie na Krecie... Z drogowskazami do Falassarny jest kiepsko, musimy się więc posiłkować mapą. Po kilkunastu minutach docieramy ponownie na zachodnie wybrzeże Krety.

Plaża Falassarna

W miejscowości Falassarna na północno-zachodnim krańcu Krety, plaże są właściwie dwie - duża, długa na ok. kilometr oraz mniejsza długości ok. 200 m. My wybraliśmy tę większą, choć nie wiem, czy nie przyjemniej byłoby na tej drugiej. Obie plaże są reklamowane jako bardzo piaszczyste, z bardzo łagodnie opadającym piaszczystym dnem. I tak było w rzeczywistości. Już zjeżdżając z góry widzieliśmy długi i szeroki pas piasku wzdłuż niebieskiego morza. Duży parking nie był mocno zatłoczony, a sama plaża podobnie. Taka rozległa piaszczysta plaża w Grecji, to rzecz niezwykle rzadka. Dno opada powoli i w niektórych miejscach nawet kilkadziesiąt metrów od brzegu „był grunt”. I w odróżnieniu od Elafonissos nie było tu żadnych skał - tylko drobny piasek. Wydawać by się więc mogło, że to idealne miejsce do plażowania i kąpieli. Ale okazało się, że są dwa problemy. Pierwszy to bardzo zimna woda, podobnie jak przy Elafonissos. Drugi, to silny wiatr unoszący tumany piasku; podobno wieje tak prawie zawsze. Radą na drugi z problemów jest wynajęcie leżaka - są one otoczone drobnoziarnistą siatką, która zatrzymuje piasek. Nie planowaliśmy jednak być tak długo, żeby wynajmować leżaki za siatką. Po krótkiej kąpieli w zimnej, choć również i tu bardzo przezroczystej wodzie, smagani wiatrem zrezygnowaliśmy z plażowania.

Widokowo plaża jest bardzo ładna - długa i piaszczysta, otoczona górami, z pięknym, krystalicznie czystym morzem. Ale jeśli rzeczywiście, jak chodzą słuchy, zawsze tu tak bardzo wieje, to do całodziennego plażowania nie jest chyba zbyt dogodna. A szkoda, bo niewiele jest takich piaszczystych plaż na Krecie i w ogóle w Grecji.

wstecz dalej

 
 
LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK