Przelot na Zakynthos

Ostatni nasz wylot do Grecji mieliśmy z Bydgoszczy. Liczyłem, że i tym razem uda się nam polecieć z naszego miasta. Niestety w tym roku TUI nie przyłączyło się do czarterów z Bydgoszczy na Zakynthos i pozostał nam do wyboru Poznań lub Gdańsk. Albo skorzystanie z innego biura podróży. Jednak doskonała obsługa przy wszystkich naszych poprzednich wakacjach, przed wyjazdem i w trakcie, zniechęca nas do tej zmiany. Wybraliśmy więc Poznań - po dobrych doświadczeniach z parkingiem przy lotnisku, zwłaszcza że od niedawna większość drogi (od Gniezna do samego lotniska) można pokonać drogami dwujezdniowymi. Na wybór lotniska miał też wpływ fakt, że w poprzednim sezonie niektóre loty z Gdańska odbywały się z międzylądowaniem w Łodzi. Wyruszyliśmy z Bydgoszczy o świcie i po ok. 2 godzinach dotarliśmy w okolice lotniska. Z parkingu natychmiast zostaliśmy przetransferowani do terminala i pozostało nam tradycyjne, dwugodzinne oczekiwanie na odlot. Na szczęście nie było żadnych opóźnień.

Po raz drugi lecieliśmy czeskimi liniami Travel Service, tym razem dość nowym samolotem. Kapitan - sądząc po akcencie Czech - niewiele się udzielał w czasie lotu, dobrze więc że ekrany pod sufitem wyświetlały sporo informacji o jego przebiegu. Ciekawostką była np. taka informacja, że lecieliśmy ok. 900 km/h podczas gdy w poprzednich lotach o prawie 100 km/h wolniej. Pogoda była znakomita, więc bez trudu mogliśmy zobaczyć z lotu ptaka Wrocław czy jez. Balaton. Końcowa część lotu przebiegała nad Morzem Jońskim. W końcu samolot zawrócił o niemal 180º zbliżając się od południa do Zakynthos. Po ok. 2,5 godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Zakynthos, efektownie podchodząc do lądowania nad zatoką Laganas.

Port lotniczy nosi imię Dionizosa Solomosa - wybitnego syna Zakynthos. To nazwisko wielokrotnie będzie się przewijać podczas naszego pobytu na wyspie. Odbiór bagaży w nowoczesnym terminalu przebiegł niezwykle sprawnie, jak zwykle zresztą na greckich lotniskach. Gdy po zaledwie 15 minutach od wylądowania opuszczaliśmy halę przylotów czekała nas pierwsza miła niespodzianka. Byliśmy jedynymi gośćmi TUI z tego lotu, którzy mieli mieszkać w Tsilivi, więc rezydentka zamówiła dla nas taksówkę. Dzięki temu już po kolejnych 15 minutach byliśmy w hotelu. To rekord, zwłaszcza w porównaniu do ponad 2,5 godzinnego transferu podczas naszej ostatniej wyprawy na Kretę. Bez trudu zdążyliśmy więc na lunch i niedługo później poszliśmy wprost na plażę, gdzie czekała na nas kolejna miła niespodzianka... ale o tym w jednym z następnych rozdziałów.