Wycieczka na SantorynPonad 3500 lat temu wybuch wulkanu pogrążył w błękitnych wodach Morza Egejskiego większą część wyspy. A to, co nie zatonęło, zostało rozbite na 5 wysp, układających się w pierścień wokół zalanej wodą kaldery (niecki zapadniętego krateru). Największa wyspa to Thira (właściwa), która otacza kalderę łukiem od północy, wschodu i południa. Na zachodzie leżą prawie nie zamieszkała Tirassia (Thirassia) i malutka Aspronissi (właściwie to tylko skała stercząca z morza). W centrum są jeszcze dwie małe skaliste wysepki: Nea Kameni i Palea Kameni - obie nie są zamieszkałe. Nea Kameni wynurzyła się z wody dopiero podczas trzęsienia ziemi w 1720 r. W jej wnętrzu znajduje się krater czynnego wulkanu (Agios Georgios), którego ostatni wybuch miał miejsce w 1950 r. Wulkan nie wygasł, jest nadal uśpiony i w każdej chwili może się uaktywnić. Właściwa, grecka nazwa wyspy to Thira (dawniej Thera), ale o wiele popularniejsza - i w samej Grecji, i poza nią - jest włoska nazwa Santorini. Istnieje też polska nazwa - Santoryn, która mnie osobiście bardziej się podoba. Już podczas poprzednich naszych pobytów na Krecie, rozważaliśmy odwiedzenie Thiry, ale jakoś się nie udało. Tym razem wycieczkę zaplanowaliśmy jeszcze przed wylotem z Polski i wykupiliśmy ją na pierwszym spotkaniu z rezydentem (z polskojęzycznym przewodnikiem: 184€ od osoby). Rejs na Santoryn O 5:00 rano, w kompletnych ciemnościach, wyruszaliśmy autokarem z Gerani, by po prawie dwóch godzinach dotrzeć do Rethymnonu. Autokar pozostawił nas przy samej bramie portu, za którą stały dwie kolejki - dłuższa i znacznie krótsza. Ustawiliśmy się w dłuższej, która błyskawicznie zrobiła się... jeszcze dłuższa. Na szczęście była to ta właściwa. Sądząc po głosach, zdecydowaną większość stanowili Rosjanie, ale to nas nie zdziwiło, bo przecież od wielu lat Rethymnon jest „rosyjską kolonią” (nie wiem jak teraz, ale jeszcze kilka lat temu Rosjanie byli właścicielami wielu hoteli w tym mieście). Po kilku minutach nadpłynął nasz katamaran Champion Jet 2 i zaczęto wydawać bilety. Kolejka poruszała się szybko i już po chwili, z biletami w garści, szliśmy do promu. Przed wejściem na pokład odebraliśmy jeszcze kartonik z numerem autokaru na Santorynie, w którym będzie polskojęzyczny przewodnik. Ostatni rzut oka z pokładu na starówkę i Fortezzę w Rethymnonie i około 8:00 prom wyruszył na północ, szybko osiągając prędkość około 35 węzłów (65 km/h). Prawie całą podróż spędziliśmy na zamkniętym pokładzie, na fotelach „lotniczych”, bo przy tej prędkości na zewnątrz bardzo mocno wiało. Po dwóch godzinach rejsu widać już było Santoryn - białe domki na szczycie ciemnego, wysokiego klifu. Niecałe pół godziny później cumowaliśmy już do nabrzeża w nowym porcie (Athinios), odległym o 7 km od stolicy wyspy. Kiedy przesiadaliśmy się do autokaru, katamaran już odpływał, by zaczekać na nas na kotwicy przy wyspie Palea Kameni. Miasteczko Ia (Oia) Jako pierwsze odwiedzimy miasteczko Ia (Oia), leżące na północnym skraju „rogalika”. Nasza przewodniczka - pani Zofia - wnuczka Sybiraka, informuje nas, że od kilku dni na Santorynie panują rzadko spotykane upały - o 11:00 były już 43°C. A klimatyzacja w autokarze właśnie się popsuła. (Po naszych protestach, kiedy zwiedzaliśmy Ia, wymieniono nam autokar.) W ciągu 45 min jazdy z portu do Ia, pani Zofia raczyła nas opowieściami o Santorynie. Podała też popularne powiedzenie: Na Santorynie jest więcej kościołów niż domów, więcej wina niż wody i więcej osłów niż ludzi. Rzeczywiście kościołów, kościółków czy zwykłych kapliczek (przydomowych), jest tu bez liku, a to dlatego, że działki, na których stoją, zwolnione są z podatku. Wina produkuje się tu dużo, ale jest tak drogie, że prawie w całości trafia na eksport. A źródeł wody na wyspie nie ma - pitna jest sprowadzana z innych wysp - a wykorzystuje się również morską, po odsoleniu. Tylko co do tych osłów mam wątpliwości - przy 15 tysiącach stałych mieszkańców, musiałoby być ich co najmniej tyle samo. Owszem - widzieliśmy stojące na postojach „osiołkowe taksówki”, ale nie było ich aż tak wiele. Przewodniczka zwróciła nam uwagę na różne kolory skał, widoczne z okien autokaru. Jasne warstwy to pumeks, ciemne to bazalt, a rdzawe to lawa z dużą zawartością żelaza. Wulkaniczna gleba jest bardzo żyzna, stąd m.in doskonałe plony winogron i jakość wytwarzanego z nich wina Santo. Małe krzewy winorośli nie rosną w górę, tylko są zwijane w koszyk, aby utrzymać wilgoć i chronić owoce przed palącym słońcem i wiatrem. Bardzo słodkie pomidory santoryńskie są malutkie, bo przy tak silnym nasłonecznieniu i deficycie wody nie zdążą urosnąć. Duże obszary wyspy są zielone, za sprawą gęsto rosnących gajów pistacjowych. Pistacje z Santorynu są bardzo odporne na suszę i mogą rosnąć niemal bez wody - stąd ich wyjątkowy aromat, smak i....kolor - są różowe. A tak przy okazji - największe ich plantacje w Europie są właśnie w Grecji. Ia jest chyba najczęściej fotografowaną miejscowością nie tylko na Santorynie, ale w całej Grecji. Poważnie ucierpiała podczas trzęsienia ziemi w 1956 r. i musiała być odbudowana. Wcześniej była jednym z najważniejszych portów rybackich na Morzu Egejskim, ale recesja gospodarcza, a zwłaszcza trzęsienie ziemi doprowadziło do obniżenia rangi portu. Z miasteczka prowadzi 200 stopni krętych schodków do dwóch małych portów Armeni i Amoudi, pełnych znakomitych tawern rybnych. A wszystko to w otoczeniu pokładów zastygłej lawy. Niestety nie mamy tyle czasu, żeby zejść nimi do morza, więc skupiamy się na zwiedzaniu górnej części Ia. I fotografowaniu. Wiszące na stromym klifie nad kalderą białe domki z błękitnymi oknami i drzwiami, wąskie uliczki, pełne sklepów z pamiątkami, tawern i restauracji budują wspaniałą atmosferę. A ponieważ niemal wszystkie są nowe i zawsze ładnie odmalowane, to sprawiają na zdjęciach aż nierealne wrażenie, tak jakby wszystkie niedoskonałości zostały podretuszowane. Wzdłuż krawędzi klifu biegnie główna ulica miasta - jak zwykle jest zapełniona przez tłumy turystów. Dlatego, gdy tylko jest to możliwe, uciekamy z niej w boczne, węższe i spokojniejsze uliczki/schodki. Wszystkimi przejść nie sposób. Odnajdujemy miejsce, z którego mamy mniej więcej taki widok, jak na puzzlach wiszących na ścianie w naszym domu. Oraz inny punkt, z którego widać m.in. wszystkie pięć niebieskich kopułek kościółków. Prawie każdy chciał tam mieć zdjęcie czy selfie więc niełatwo było nam zrobić takie bez „obcych” w tle. Docieramy w końcu do samego północno-zachodniego krańca miasteczka Ia i wyspy Santoryn z tradycyjnym wiatrakiem, który uwieczniany jest na wielu pocztówkach, kalendarzach czy pamiątkach. Miejsce to jest niezwykle popularne zwłaszcza wieczorami - podobno można tu zobaczyć najpiękniejsze zachody słońca w całej Grecji. My niestety tak długo nie mogliśmy zostać. Bizantyjskie ruiny na krańcu osady to pamiątka po wielu wiekach panowania Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Godzina wolnego czasu w Ia okazuje się zbyt krótka - spokojnie można by tu spędzić 3x tyle. Stolica wyspy - Fira Przejeżdżamy autokarem (wreszcie działa klima!) do stolicy Santorynu - miasta Fira. I już na pierwszy rzut oka widać różnicę w stosunku do Ia - uliczki są szersze, tawerny i sklepiki też są wyraźnie większe. Jest tu więcej przestrzeni, więc nie odczuwa się tak bardzo tłumów turystów. Dominują sklepy jubilerskie i z ubraniami znanych marek oraz hotele i pensjonaty. Słowem - jest tu przestronniej i bardziej elegancko, wręcz luksusowo. A wszystko dlatego, że stolica wyspy dużo bardziej ucierpiała w tragicznym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło wyspę w 1956 r. i została niemal od podstaw odbudowana. Mimo nacisków władz, mieszkańcy nie zdecydowali się na przeprowadzkę do bezpieczniejszej, centralnej części wyspy. Odbudowali swoje domy i obecnie utrzymują się głównie z turystyki. Latem miasteczko przeżywa dosłownie najazd turystów, zwłaszcza tych „jednodniowych”, bo w ceny noclegów wliczone są chyba koszty odbudowy miasta. O tym jak wielka jest skala turystyki może uzmysłowić fakt, że liczba mieszkańców całej wyspy wzrasta w sezonie prawie dziesięciokrotnie. Rozstajemy się z naszą przewodniczką obok wielkiej katedry prawosławnej i kierujemy się w stronę dzielnicy katolickiej, wyróżniającej się brzoskwiniowymi kolorami budynków. Klucząc wąskimi uliczkami docieramy do kościoła katedralnego Św. Jana Chrzciciela - największej świątyni katolickiej na wyspie. Budynek kościoła bardzo ucierpiał w czasie trzęsienia i musiał być odbudowany niemal od podstaw (ponownie otwarty został w 1975 r.). Pięknie prezentuje się wewnątrz, ale zdjęć nie wolno robić. Nie mogliśmy go też za bardzo zwiedzić (tylko rzut oka), bo trwało akurat nabożeństwo dla turystów z Azji. Wokół głównego wejścia wymalowane są flagi z pozdrowieniami w kilkunastu językach (jest tam również polski akcent). Z dziedzińca katedry rozpościera się ładny widok na Firę z góry. Wędrujemy dalej wąskimi uliczkami, szukając miejsc, skąd najlepiej widać białą zabudowę miasta i strome urwisko opadające do niebieskiego morza. Przy jednym z takich miejsc znajdujemy tawernę - doskonałe miejsce na chwilę odpoczynku, przy zimnych napojach i z fantastycznym widokiem na Firę i całą kalderę. Obsługiwał nas miły pan, Rumun z pochodzenia, który przybył tu z mglistej Anglii (za dużo tam konkurencji z Polski :-) Niedaleko od tawerny widać kolejkę linową do Starego Portu (Skala Fira - co można przetłumaczyć jako Schody do Firy). Kolejka jeździła prawie pusta - może nie było chętnych do odwiedzenia Starego Portu, albo podobnie jak my, jednodniowi turyści nie mieli na to czasu. Obecnie nie cumują tu bezpośrednio duże statki i promy, a jedynie niewielkie jachty. Kilkadziesiąt metrów od nabrzeża zatrzymują się wielkie wycieczkowce, skąd mniejszymi łodziami turyści docierają do brzegu. Ale kolejka nie jest jedyną drogą dostania się do portu. Z centrum miasta prowadzą zygzakiem na dół schody - 588 stopni. Na ich pokonanie trzeba zarezerwować około 30min. Może to być przyjemny spacer - w jedną stronę, a w drugą przejażdżka kolejką, ale na pewno nie w prawie 45° upale, jaki mieliśmy tego dnia. Trzecia możliwość powrotu z portu to lokalne „taxi” - osiołki, ale decydując się na nie trzeba się liczyć z tym, że przekażą turyście swój „zapach”. Cena „taxi” i kolejki linowej jest podobna - ok. 5€. Kupujemy trochę pamiątek i nagle orientujemy się, że kończy nam się czas na zwiedzanie - 2,5h to również zbyt mało na Firę. Mimo, że Santoryn to niewielka wyspa, to aby ją całą poznać, trzeba tu przyjechać na co najmniej 3-4 dni, a najlepiej na tydzień. Ostatnie chwile w miasteczku Fira spędzamy w katedrze prawosławnej - to duża (jak na Santoryn) świątynia, z pokaźnym dziedzińcem. Zjeżdżamy autokarem do nowego portu na Santorynie. Droga wiedzie serpentynami i co chwilę widać białe zabudowania Firy, a czasem nawet lekko zamglone domki w Ia. Kiedy docieramy do nabrzeża, widzimy daleko, u brzegów Palea Kameni, nasz katamaran. Po chwili wyrusza w naszą stronę by po 10 minutach zacumować w Athinios. Gdy płyniemy przez kalderę, widać wyraźnie przez okna, że każdy z etapów erupcji z 1627 r. p.n.e. udokumentowany jest w urwistych ścianach skalnych wiszących nad brzegiem morza, kolejnymi warstwami osadów. Czas pożegnać się z uroczą Thirą - cały dzień minął nam jak krótka chwila. Może kiedyś jeszcze tu powrócimy? Kiedy po 22:00 docieramy autokarem do hotelu, znów jest ciemno. 17-godzinna wycieczka w straszliwym upale, bardzo nas zmęczyła. Ale to nic w porównaniu z wrażeniami, które na bardzo długo pozostaną w naszej pamięci. Santoryn jest bowiem wyspą wyjątkową. Straszliwa katastrofa, która nawiedziła ją ponad 3500 lat temu, ukształtowała ją w niesamowity sposób. Strome, wielokolorowe klify, plaże wysypane czarnym żwirem a nade wszystko kontrastująca z tym śnieżnobiała cykladzka architektura i błękit Morza Egejskiego sprawiają, że wyspa ta jest nie tylko najładniejszą z wszystkich wysp greckich, ale też jedną z najładniejszych na świecie. (Zobacz więcej: Perełki Grecji - Thira) |