Powrót do Polski
Powrót z Korfu zapamiętamy chyba na długo, podobne jak wyjazd na pierwszą wyprawę do Grecji,
kiedy to jeszcze przed przekroczeniem pierwszej granicy autokar rozbił sobie przednią szybę. Ale zacznę od początku.
W ostatnich trzech dniach naszego pobytu niebo było coraz częściej zachmurzone, a dwukrotnie
nawet popadał krótko deszcz. W dniu wyjazdu przedpołudnie spędziliśmy jeszcze nad basenem, choć
słońce przez większość czasu skryte było za chmurami. Ale cały czas było gorąco. Po obiedzie postanowiliśmy "pożegnać" się jeszcze z plażą i morzem,
ale dość szybko musieliśmy zmykać do hotelu - nadciągała burza. Do wieczora lało i silnie wiało. Kiedy około 20:00
wsiadaliśmy do autokaru, który miał nas zawieźć na lotnisko, deszcz trochę przystopował. Gdy po kilkunastu minutach dojechaliśmy do Lefkimi
zerwała się potężna nawałnica. Wiał bardzo silny wiatr, a deszcz przed nami tworzył "ścianę wody", tak że wycieraczki nie radziły sobie za bardzo. Nawet na prostych odcinkach głównej drogi autokar nie przekraczał 50km/h,
a często jechał o połowę wolniej. Mieliśmy 1,5 godziny do odlotu, a w takim tempie droga na lotnisko (jeszcze około 35km) mogła nam zająć ponad godzinę.
W końcu dotarliśmy - na szczęście z powodu burzy wszystkie loty były wstrzymane i dopiero teraz zostały wznowione.
Nasz samolot już przyleciał z Polski, ale odlot mieliśmy opóźniony o ponad godzinę.
Kiedy startowaliśmy, burza była już daleko, a deszcz choć jeszcze padał, nie był zbyt intensywny. Po osiągnięciu
wysokości przelotowej znaleźliśmy się ponad chmurami deszczowymi i po ponad 2 godzinach bez problemu dotarliśmy nad Warszawę.
Tu pogoda była znakomita, więc w trakcie lądowania mogliśmy obserwować girlandy świateł osiedli w okolicach stolicy - fajny widok.
Była ok. 1:00 w nocy gdy wsiadaliśmy do auta na parkingu. Jeszcze 3-4 godziny jazdy i będziemy w domu....
Nic z tego! Samochód nie zapalił - rozładowany akumulator. Próbowałem kablami od taksiarza, ale bez skutku. Doholował nas do
pobliskiej stacji Orlenu (150m) i tam kupiłem nowy akumulator. Tym razem rozrusznik kręcił, ale silnik nie zaskoczył.
Koczowaliśmy na stacji do rana, marznąc okrutnie (8ºC a w Grecji nie spadało poniżej 23ºC).
Jesteśmy niezmiernie wdzięczni pracownikowi stacji za przygarnięcie nas :) Rano kolejna "dobra dusza" doholowała nas do
warsztatu. Stamtąd po dwóch godzinach, ubożsi o kolejne kilka stówek, wyruszyliśmy do domu.
Na szczęście przygód więcej nie było, choć w połowie drogi musiałem się
jeszcze zatrzymać na pół godzinki i przekimać bo już nie dawałem rady - całą noc nie zmrużyłem oka :)
Z 10-godzinnym opóźnieniem, potwornie niewyspani dotarliśmy do domu.
Teraz ten powrót wspominany ze śmiechem, ale wtedy wesoło nam nie było. Wcale.
|