Podróż na Kretę
Jeszcze kilka lat temu było całkiem sporo greckich kierunków z lotniska w Bydgoszczy - tak m.in. polecieliśmy do Heraklionu na Krecie w 2011 r. W kolejnych latach pojawiły się też czartery do Chanii... by nagle zniknąć. Pozostały nam do wyboru: Poznań, Gdańsk lub Warszawa. Z doświadczenia już wiemy, że najkorzystniejsze są loty z Warszawy, bo wylot jest przeważnie rano, a powrót po południu. Z innych lotnisk, gdzie linie lotnicze nie mają swojej bazy, jest przeważnie odwrotnie i traci się wówczas większość pierwszego i ostatniego dnia. Ale tym razem lecieliśmy na dwa tygodnie, więc uznaliśmy, że taka strata jest mniej ważna od wygody dojazdu na lotnisko i transferu z parkingu do terminala. Zdecydowaliśmy się na Poznań: najbliżej, łatwa trasa, znany parking. Na kilka tygodni przed wylotem wiedzieliśmy już, że cały pierwszy i ostatni dzień będzie stracony - wylatywaliśmy wieczorem i w hotelu mieliśmy być dopiero po północy. A na powrotny lot trzeba będzie wyjechać jeszcze przed śniadaniem. Cóż... nasz wybór.
Kiedy jechaliśmy na lotnisko pogoda była niezła. Ale tuż przed startem mocno się zachmurzyło i zaczęło padać. Chyba po raz pierwszy wylatywaliśmy do Grecji w ulewnym deszczu. Po wzniesieniu się oczywiście nie padało, ale mniej więcej w połowie drogi trafiliśmy
na bardzo silne turbulencje - samolotem tak bardzo podrzucało, że ucichły wszystkie głosy na pokładzie. Nigdy czegoś takiego jeszcze nie przeżyliśmy - średnia przyjemność.
Po raz pierwszy lecieliśmy liniami Small Planet. W ubiegłym roku miały one kilka spektakularnych wpadek z kilkunastogodzinnymi opóźnieniami. W tym roku jednak znacznie się poprawili - na Kretę dolecieliśmy punktualnie, a wróciliśmy z malutkim opóźnieniem.
Po raz pierwszy lecieliśmy też Airbusem A320, który dodatkowo miał nowe siedzenia - oparcia nie rozkładały się, ale dzięki temu było zdecydowanie więcj miejsca niż w Boeingach 737. Sporo tych „po raz pierwszy” wymieniłem - ciekawe, jak na dziewiąty przelot do Grecji.
Generalnie podróż przebiegła sprawnie, bez żadnych opóźnień. Po 2,5h lotu, w prawie zupełnych ciemnościach, lądowaliśmy na lotnisku w Chanii. Mimo tak późnej pory (23:30) było bardzo gorąco - później dowiedzieliśmy się, że trafiliśmy na wyjątkowe jak na czerwiec upały. Bagaże otrzymaliśmy błyskawicznie - 20 min. po wylądowaniu. Z lotniska odjeżdzaliśmy około północy i po niecałej godzinie dotarliśmy do hotelu (to tylko 25 km, ale przejeżdżaliśmy przez centrum Chanii i zboczyliśmy do kilku hoteli). Zameldowanie trwało zaledwie kilka minut, bez zbędnych formalności - wystarczył tylko paszport jednej osoby i podpis na formularzu. A zamiast kolacji w lodówce w pokoju czekały na nas kanapki - miły gest ze strony hotelu. Po blisko 10 godzinach podróży (poprzednia podróż na Kretę trwała 12h, i to z Bydgoszczy) rozpoczęliśmy nasz 10. pobyt w Helladzie.
|